niedziela, 24 grudnia 2017

wtorek, 19 grudnia 2017

Ozdoby

W drodze po Julka dogoniła mnie dziś taka wiadomość tekstowa: "Informuję tylko, że Juluś wyprodukował tyle ozdób świątecznych, że zakupy w tym roku nie będą potrzebne. Zostawiłam prace w szatni. Zuch!!! Wszystkie sam!".
Rzeczywiście towarzystwo doborowe. Mikołaj, choinka, Aniołek. Cóż było robić, zabrałam wszystkich do domu. O Julku nie zapomniałam. ;)
Trio najpierw zaliczyło sesję z jodłą. A potem znalazło swoje miejsca. Mikołaj stanął na parapecie w kuchni, choinkę zabieram do pracy, a Aniołek wylądował na czubku naszej jodły. Jeszcze nagiej i nieprzyozdobionej, co nie przeszkadza mu czynić honorów domu. Jutro zapozna bombki, światełka i łańcuch.
Anioł jedyny w swoim rodzaju. Cały zrobiony przez Julka. Buzia, ręce, gowa. Tylko skrzydła pani wycięła.



W szatni czekał na mnie też renifer z sankami. Najbardziej rozczuliły mnie płatki śniegu. Te duże, białe, kwadratowe. :)


Przedświątecznie pozdrawiamy!

piątek, 15 grudnia 2017

Dzyń-dzyń

Julek uczy się mówić po polsku tak, jak ja języka obcego. Z tą różnicą, że on się uczy, a ja przestałam.
Umiejętność mówienia nabywa powtarzając wyrazy, ich odmianę, proste konstrukcje zdaniowe. Powtórzeń jest dużo, więcej, ciągle nie dość. Nie ma tu miejsca na spontaniczność. Głowa nasiąka językiem. Przetworzenie tego jednak, zapisanie danych i najważniejsze - odtworzenie ich wymaga ćwiczeń. I czasu. Wysyp wyrazów, prościutkich zdań w ostatnim czasie jest wynikiem wielomiesięcznej, a nawet wieloletniej pracy. A że głowa dobrze naoliwiona, wytrenowana, przyzwyczajona do pracy, to i nowości językowo-gramatyczne pojawiają się częściej.
Ostatnio to sobie uświadomiłam. Przez "Mama, śnieg".
Powroty z przedszkola umilamy śpiewaniem. To nasze wspólne, bardzo razem bycie. Jakoś w połowie listopada Julek odkrył piosenkę "Zima, zima, zima, pada, pada śnieg". A to, co Julek ulubi, powtarza po tysiąckroć.
- Julek, co śpiewamy?
- Mama, śnieg.
I tak do znudzenia. Wytarcia płyty. Wyplucia mego. Bo Julek potrafi śpiewać tylko równolegle ze mną. Wyjątkiem jest "Panie Janie", ale nad tym repeartuarem mój artysta pracował od ubiegłej wiosny. Cóż, poświęcenie macierzyńskie różne ma oblicza. ;)
Początkowo słuchał. Jeden i ten sam kawałek (zaśpiewanie trwa ok. 40 sekund). Codziennie w drodze z przedszkola (10 minut). W drodze na trening (gdy wieziemy Krzysia 15 minut). Na basen (20 minut w jedną i 20 minut w drugą stronę). Chłopak nie odpuszcza. Najpierw śpiewał tylko "pada" oraz "śnieg". Po setkach powtórzeń mamy fragmenty zupełnie zrozumiałe i fragmenty połykane, z końcówkami wyrazów. Julka wykonanie brzmi teraz mniej więcej tak:
"Ima,  ima, ima, pada, pada śniek
Jadę, jadę at kami, anki onią eczkami
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń-dzyń-dzyń

... pola śnieku ały świat
Biała oga hen ... ami, anki onią ami
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń-dzyń-dzyń.

Jaka yszna ana, paska ... koń
śniek bija tami, anki onią eczkami.
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń-dzyń-dzyń."

Do ideału rzeczywiście daleko. Zasypana droga ograniczeniami, na które nie mamy za dużego wpływu. Stąd objazdy. Przypadek Julka jest właśnie taki. Ale dzyń-dzyń-dzyń wymawia dźwięcznie, wdzięcznie, z zaangażowaniem. :)


czwartek, 14 grudnia 2017

Potem

"Potem" to słowo klucz w negocjacjach z Julkiem. To przesunięcie w czasie tego, co Julek domaga się tu, w tej chwili, absolutnie natychmiast, musi że już. Potem znaczy nie teraz. Potem znaczy poczekaj. Potem wchodzi w obieg. Bo przecież każdy kij ma dwa końce.
- Julek, sprzątnij buty.
- Potem.

Przed świętami

Autobusy i przedświąteczne imprezy jeżdzą stadami.
I od tej zasady nie ma odstępstw.
Tradycją jest, że w Julka przedszkolu przygotowywane są co roku jasełka. Po nich poczęstunek (rodzice szykują pyszności) i warsztaty, na których wspólnie tworzymy różne świąteczne ozdoby. To również okazja, żeby pogadać z wychowawczyniami, rodzicami, integrować się i cieszyć pociechami. Zawsze w sobotę. Data znana jest od września. Godzina również. W tym roku 16:00.
Odkąd Krzyś zapałał miłością dozgonną i odwzajemnioną do piłki nożnej, w grudniowy grafik wpisał się na stałe Mikołajkowy Turniej Piłki Nożnej. W szkole. Obok. Na szczęście.
Bach! W tym samym dniu co jasełka. Ale że w godzinach 10:00-15:00 wiedziałam, że ogarnę całość, a Radek zdąży do Julka przedszkola (zasada nr dwa, od której nie ma odstępstw, przed świętami najwięcej jest roboty).
I tak poukładany grafik wprawdzie opanował całą sobotę, ale bez zadyszki, na spokojnie, luzik.
Do wtorku żyłam w błogim przeświadczeniu, że się uda.
W środę nagła, wymuszona zewnętrznymi i niezależnymi okolicznościami, zmiana godzin julkowego przedstawienia. Przesunięcie w czasie. Start o 13:00. W samym środeczku rozgrywek. Jęknęłam.
W sobotę rano zapakowałam cztery bułki, dwa jabłka, trzy wody, jeden sok (na przekupienie jęków), przebranie Julka (w tym roku syn mój był psem), dobre nastawienie (uda się, uda się, przeżyję). Pojechaliśmy. Do pakietu "nie ma że sobota i mało ludzi" dorzucono kiermasz świąteczny w szkole. Znaleźć miejsce do zaparkowania - nie ma takiej opcji! Wyrzuciliśmy Krzysia pod halą, rundka po okolicy, stanęliśny kilka ładnych minut spacerem od szkoły. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale o zdanie pytajcie Julka. Były więc wyścigi, o jak się cieszę, że nie pada deszcz, podawanie sobie wyimagonowanej piłki i strzały w wyobrażoną bramkę. Dokulaliśmy się do hali. Krzyś zaliczał rozgrzewkę. Po roku trenowania w klubie znam już wielu rodziców. Zaopiekowała się nami Kasia, skutecznie pozbawiając mnie poczucia osamotnienia. Julek dzielnie wytrwał 45 minut. Pięknie kibicował. A potem zlazł z ławek. I się zaczęło. No.
Pot, sapanie, irytacja, wnerw, fantastyczny nastrój przedświąteczny. Ruszyliśmy w szkołę. Oglądaliśmy przedmioty wystawione na stoiskach (kiepski pomysł -  Julek uwielbia eksplorować świat palcami, świat ceramicznych, szklanych i kruchych cudeńków nie lubi być tak eskplorowany). Uciekłam pod scenę. Julek lubi przestawienia. Tłumek rodziców, babć, wujków i cioć występujących dzieci zmusił mnie do wzięcia Julka na ręce, żeby mógł cokolwiek widzieć (dwadzieścia jeden i pół kilograma). Kolędy. Wśród nich "Przybieżeli do Betlejem". Julek w siódmym niebie. Macha rękami, robi pokłony (ruszające się dwadzieścia jeden i pół kilo waży więcej), wykonuje cały skomplikowany układ choreograficzny, który za chwilę do tej właśnie kolędy zaprezentuje na swoich jasełkach."Przybieżeli" się kończy, Julek woła "raaz". To tak nie działa, dziecko. Ktoś coś mówi przez mikrofon. Julek wrzeszczy "raaz"! Robi się gorąco. Wierzgające, krzyczące dwadzieścia jeden i pół kilo waży jeszcze więcej. Koniec. Odwrót. Kierunek hala. Tiaaaa. Protest song nie tylko Rodowicz potrafi wykonać. Wszystkie oczy zwrócone na nas. Julkowe "nie" rozlało się. Przeszło w tsunami. Opanowałam sokiem, babeczką i obietnicą, że potem do domu. Potem znaczy po jasełkach w przedszkolu i turnieju Krzysia, na który wrócimy z jasełek. Uf.
Do przedszkola zdążył Radek. Gdy Julek dostrzegł tatę - na szczęście w samej końcówce - było pozamiatane. Zwiał ze sceny, przebił się przez kordon rodziców, wpadł w ramiona opoki. To był trudny dzień nie tylko dla mnie. Julek zmęczony turniejem, wyrwany sobotniemu rytuałowi, miał dość wszystkiego. Pani Agata uratowała sprawę. Zarządziła pełną mobilizację i syn mój wystąpił. Wprawdzie nie odezwał się słowem, za to bezgłośnie wymawiał kwestie, które miał do powiedzenia z resztą zwierzyny wigilijnej. I był bezkonkurencyjny przy machaniu rękami do kolędy "Przybieżeli do Betlejem".
Chwila oddechu (w biegu połykałam kawałek makowca) i pognaliśmy z powrotem na turniej już w trójkę. Podsumowanie ligi, wręczanie nagród, uścisk dłoni prezesa. Nieoczekiwanie wywołano Radka, któremu oficjalnie podziękowano za nieobowiązkową obecność na każdym meczu ligowym, wożenie chłopaków, czynną pomoc. Taka sytuacja.
W domu byliśmy razem z pierwszą gwiazdką na niebie.
Bez ściemy. Padliśmy wieczorem jak kłody.









środa, 6 grudnia 2017

Misja

Uwielbiam ten czas. Lepienie ciastek. Prezenty ślicznie opakowane. Niepewność. Niecierpliwość. Czatowanie. Szukanie. Gdzie one są?! Czy są?!
Rytuał musi być. Wydłuża się tylko czas zaśnięcia dzieci. Mocnym, pierwszym snem, który zagwatantuje, że nie podejrzą skradającej się postaci, cichutko na paluszkach, w skarpetach tłumiących jakiekolwiek szuranie.
Naszykowana woda wypita, ciasteczka połknięte. Pozostaję okruchy. W przemyślany sposób rozrzucone (na wizytówce: stylista krajobrazu świątecznego). Liścik dla świętego ("Drogi Święty Mikołaju. Masz tu od nas poczęstunek i coś do popicia.") znika. Zostaje ślad ("Szukaj a znajdziesz. PS Ciasteczka-kuleczki-śnieżynki PYCHAAA!! św. M.").
Gdy w pełnym rynsztunku (makijaż, fryzura, szminka na ustach) podążam w stronę drzwi wejściowych (jest 5:40!) słyszę szuranie, trzaskanie, niezwyczajny hałas. Wbiegam na górę. Światło w pokoju Krzysia się pali. Ten z oczami jak pięciozłotówki przeszukuje szuflady i pudła.
- Mam poszukać prezentu. Św. Mikołaj napisał.
Chowam pod nosem ukradkowy uśmiech. Przez ramię rzucam o drogach wlotowych świętego.
Kominek!
- Tam chyba coś leży!! - woła Krzyś zbiegając po schodach.
Znikam za drzwiami niezauważona. Wsiadam do auta.
Misja wykonana. Ślę wiadomość świętemu.

wtorek, 5 grudnia 2017

Pizza

Piekarnik, który dokumentnie wyzionął ducha, trzeba było zastąpić nowym. Zakup internetowy. Dostawa pod samiuśkie drzwi. Rozbebeszony z ochronnej pianki i styropianu stoi i błyszczy nowością.
Julek obchodzi, patrzy, podziwia. Wokalizuje:
- Ooooo!
- To nowy piekarnik.
- Nowy. Piec.
- Tak. Będziemy piec ciasto.
- Nie ciasto. Pica.
I tak na wyartykułowane życzenie Julka piekarnik zadebiutował pieczeniem pizzy. :)

czwartek, 30 listopada 2017

Kulki (2)

Julek złapał bakcyla. Siedzi w domu i kaszle. Zdyskwalifikowany do udziału w przedszkolnych zajęciach. Wymyślamy więc zabawy, umilamy sobie czas. Gdzieś pomiędzy piorę, prasuję, odgruzowywuję dom (wszystkie podłogi pod łóżkami wymyte, wychuchane, czyste). Okien na razie nie ruszam.
Klocki ciągle na topie. Ja buduję dom. Julek go przejmuje. Wsadza ludziki. Jeździ nimi do zoo, na lody, do taty. Budujemy tory. Puszczamy kolejkę (nadal klocki). Kolorujemy rysowanki. Czekamy na Krzysia, który z katarem chodzi do szkoły. Tata też kicha.
Rozgrywamy mecz w piłkarzyki.
Puszczamy kulki. One się zupełnie nie starzeją.
Przypomnę (bo fascynuje mnie, jak niepozorna zabawka trwa z nami już kilka lat i wyjmowana co jakiś czas uświadamia mi, jak Julek się zmienia, rozwija, uczy).
Najpierw zauroczyły, bo toczą się. Bez dbałości o konstrukcję. Nieuważne ruchy ciałem co rusz powodowały katastrofę budowlaną.
Ćwiczyły ze skutkiem pozytywnym naprzemienność.
Wyuczyły uwagi. Katastrofy się skończyły.
Nie pozwalały się zbudować. To ciągle wyzwanie za duże, za trudne dla Julka.
Coś jednak drgnęło w temacie konstruktor.
Dziś. Kulki się toczą. Wychodzę więc zrobić herbatę.
Wracam, a Julek z uśmiechem woła:
- Mama, tu. - pokazuje zmianę w konstrukcji.
Przestawił fragmenty, zmienił bieg, całości nie zburzył.
Kreatywność, inicjatywa, samodzielność. Czy to nie cechy charakterystyczne osoby inteligentnej? :)

Przed zmianą

Po zmianie. Może to i zwyczajne przesunięcie dwóch odnóg - jedną w prawo, drugą w lewo z zakrętem pod główny tor. Ja byłam pod wrażeniem. Julek sam na to woadł, sam to zrobił i nie naruszył reszty.


Ksyś

Do melodii "Panie Janie" Julek śpiewa "Witaj" i tu wymienia imię kolegi lub koleżanki z grupy przedszkolnej. Brzmi to tak: "Witaj Ada, witaj Ada", a ja dalej ciągnę: "jak się masz, jak się masz, wszyscy cię witamy, wszyscy pozdrawiamy, bądź wśród nas, bądź wśród nas" (każdy kto choć raz był na zajęciach z Weroniki Sherborne wie o co chodzi, zresztą ta piosenka powitalna wykorzystywana jest w wielu sytuacjach i chyba w przedszkolu dzieci też ją śpiewają).
Gdy jedziemy autem (to tutaj najwięcej śpiewamy), Julek często wraca do tej wersji, przy czym witamy tak każdą osobę z grupy Julka: Frania, Mateusza, Ulę, Polę, Gabrysia, Jasia, Kacpra, ciocię i Agatę (terapeutkę). I to nie raz i nie dwa, a tyle, ile trwa podróż. A że na Wolę do endokrynologa jechaliśmy ponad godzinę, wałkowaliśmy powitania wiele razy. Naprawdę wiele.
Powrót był nie krótszy. I znów zabrzmiało "Witaj Ula, witaj Ula" itd.
Kolejek było pięć.
Do wyczerpania zapasów.
Aż zabrzmiała cisza.
Padło więc sakramentalne pytanie: "kto teraz, Julku?"
I stała się rzecz niezwykła. A raczej zwyczajna, gdy więzi są solidne, dzień nie taki jak co dzień, a tęsknota ładuje się z tupetem.
Padło pytanie.
I w chwili, gdy ja pomyślałam, Julek to wypowiedział:
"Ksyś".
Telepatyczne, równoległe przywołanie nieobecnej, bliskiej nam obojgu osoby. Emocjonalne doznanie. Pierwsze takie z Julkiem. Niezwyczajne.

wtorek, 28 listopada 2017

Liczby

Osiem godzin w pracy.
Cztery godziny w aucie.
Pół godziny w poczekalni.
20 minut u endokrynologa.
114,5 cm wzrostu.
21,5 kg wagi.
Sześć zębów stałych.
170 zł wizyta.
Wyniki właściwe.
Dawka euthyroxu 37,5 mcg. Od wiosny ta sama.
Dwa kilogramy radości.
Jedna bułka w drodze powrotnej.
Dwadzieścia razy zaśpiewane "Panie Janie".
Trzynaście "Zima, zima, zima".
Dziesięć "Lato, lato".
Bezgraniczna miłość.
Dzień zaliczony.

poniedziałek, 27 listopada 2017

Listy

Moje starsze dziecię zawieszone między wierzyć nie wierzyć w św. Mikołaja na wszelki wypadek postanowiło napisać list. Wcześniej głośno wyrażając ochotę na korki nemeziz ze skarpetą (czyt. bez sznurówek, kosmiczny odlot, jedyne osiem stów). Pogadanka uświadamiająca o wartościach materialnych (czyli skąd się bierze pieniądz) i przede wszystkim nie! synu, nie! (czyli o niematerialnych ważkich sprawach też). Strapione dziecię przyjęło tłumaczenia na klatę i zeszło z ceny. Znalazło buty za dwie i pół stówy. Będziemy negocjować po świętach.
Tymczasem korki zamieniło na nerf budząc uśpiony mój nerw. Ale niech będzie. Pisze wszak do świętego. Ja uderzę o morze cierpliwości, spokój i wyleczenie zranionych ego niektórych ważnych dla mnie osób. No i niech wrzuci może jakąś płytę Kultu, Maanamu albo Grechuty. Takie mnie sentymenty na dojrzałe lata łapią.
Młodsze dziecię nic nie napisało. Strzeliło rysunek, że niby ślimak, żarówka albo motyl z upadłymi skrzydłami. Nerf jaki drugi czy co. Niech święty interpretuje i decyduje. Ja się nie mieszam.
Czekamy szóstego grudnia.



środa, 22 listopada 2017

Chyba trzeba gadać

Przedszkole. Odbieram syna.
W szatni Julek i ja oraz długonoga, ładna blondyneczka z grupy Julka (w przedszkolu od września) z równie ładną mamą.
Mama dziewcznki nawija:
- Córka jest taka wysoka, wygląda na pięć lat, a ma dopiero cztery (słychać zmartwienie w głosie). Pani syn jest tego samego wzrostu. Też z 2013 r.? - wyrzuca z nadzieją.
- Z 2010.
Szybki rachunek w głowie. Konsternacja. Dłuższy rzut okiem na Julka. Bach! Klapki z oczu spadły. Przyszło zrozumienie.
- Eeee... To dobrze. Że wśród dzieci. Zdrowych. Nie siedzi w domu.
Milczę. Uśmiech przyklejam do twarzy.
I teraz dwie, nie trzy refleksje w jednym kotle.
Pierwsza: nie pomagam. Łapię się po raz kolejny na tym, że nie chce mi się gadać o zespole Julka, tłumaczyć. Poza tym. Hellooou. Jesteśmy w Wyliczance. Tu Julka wszyscy znają. Chyba.
Druga: dwójka dzieci. Ten sam rozmiar wzdłuż niedekwatny do wieku biologicznego. I dwie matki. Jedna martwiąca się (dziecko przerasta o głowę rówieśników), druga ciesząca się (dziecko o dwa lata starsze od kumpli z grupy, wygląda na ich rówieśnika, przynajmniej tutaj nic nie zgrzyta).
Trzecia: komentarz. Niezręczny. Choć z dobrą intencją. Na pewno. Brak podstaw znajomości tematu. I w to miesza się refleksja pierwsza. Że powinnam. Krótkie streszczenie, CV zespołu Downa, wyjaśnienie, pogadanka, wykorzystać moment, kaganek wiedzy. I te sprawy.
Osoby postronne niewiele wiedzą o zespole Downa. I ja to rozumiem. Sama zanim znalazłam się w branży, nic nie wiedziałam. A znajomość rzeczy ułatwia wiele. Na przykład dobór oprawek do okularów, buta czy słów. Niedopasowane słowa bolą najbardziej.
Wczoraj byłam twarda. Załapałam się na dystans. I tylko te refleksje sobie rozwinęłam. Taka sytuacja.

wtorek, 21 listopada 2017

Dziękujemy!

Fundacja Dzieciom Zdążyć z Pomocą, jak co roku o tej porze, zakończyła księgowanie wpłat 1% podatku dochodowego.
Kochani! Dziękujemy. Dziękujemy z serca za Waszą szczodrość i wsparcie niebylejakie! Dzielicie się z Julkiem swoim groszem, a my wykorzystujemy go najlepiej, jak możemy. Ładujemy w naukę Julka, dorzucamy do terapii i nie odpuszczamy. My jak my. Ale Julek. Julek ciągnie to wszystko po mistrzowsku, uparcie do przodu, konsekwentnie z małymi przerwami na bunt. ;) Uczy się coraz więcej, komunikuje coraz częściej werbalnie. Macie w tym swój udział. Nieustanny. Każde Wasze ciepłe słowo, myśli kierowane w naszą stronę, wsparcie duchowe uskrzydlają i procentują! Tak jak konkretny pieniądz, który wpływa od Was na subkonto Julka.
Dziękujemy każdemu z osobna i wszystkim razem za wpłaty, które wpłynęły z Zielonej Góry, Bielska-Białej, Kielc, Warszawy, Gdańska, Łodzi, Wołomina, Piaseczna, Grudziądza, Krakowa, Mińska Mazowieckiego, Krosna Odrzańskiego, Nowej Soli i Głubczyc.
Niecałe dwa lata temu marzyłam, że Julek sam Wam podziękuje (czyt. ostatnie zdanie). I oto przed Wami Julian ze specjalnymi życzeniami. :)
Dzięki Wam marzenia się spełniają! :)


piątek, 17 listopada 2017

Ala i Julek

Najmniejsza Stopa w Rodzinie została zdetronizowana mniejszą stopą swej siostry, co absolutnie w niczym nie przeszkadza nam cieszyć się Alą. Dwuipółletnią panną, która gada pełnymi zdaniami, stosując wszystkie czasy, przypadki, rodzaje, zwroty zasłyszane w mowie codziennej. Wszystkie te językowe ustrojstwa, które w sposób naturalny i niewymuszony pojawiają się w zwerbalizowanej komunikacji, a nad którymi Julek z terapeutami musi harować twardą, nieustępliwą, codzienną pracą. Ala gadaniem znokautowała mowę Julka. To zupełnie inna kategoria wagowa. Pocieszam się w duchu, choć lekki ścisk w sercu zaliczam.
Ala i Julek tworzą znakomity duet towarzyski. Pod warunkiem, że nie ma Krzysia w pobliżu. Wtedy piłka, idol, brat. Julkowi imponuje starszy wzór do naśladowania.
Przedszkolne doświadczenie Julka i kapitalna chłonność wszystkiego, co ciekawe i nowe Ali pozwala im bawić się wspólnie (rekord to trzy godziny z przerwą na obiad), samodzielnie inicjować zabawy i bawić się w co tylko do głowy przyjdzie. Jest więc wizyta z gorylem i pingwinem u lekarza, wspólna herbatka, krojenie drewnianych warzyw (gwałtowne poszukiwanie drugiego drewnianego noża zakończone sukcesem!), budowanie domów z klocków, zjeżdżalnia samochodowa (jedno auto Julek, jedno Ala - skutecznie trenujemy naprzemienność - obojgu na dobre wychodzi), puszczane kulek na chwiejnej drewnianej konstrukcji (jedna kulka Julek, jedna Ala i nie ma kłótni, wyrywania sobie tego co chcę!). Jest świetna zabawa, wspólne razem, uśmiech, który skrada serce. Dziewczynka to zupełnie inna jakość. :)







niedziela, 5 listopada 2017

Kibic

Sobota zaczęła się piłkarsko.
Krzysia drużyna rozgrywała ostatni mecz tego sezonu, na dodatek u siebie, czyli na orliku przy szkole. Pojechaliśmy więc wszyscy. Julek miał okazję przetestować w praktyce przyswajane od kilku miesięcy słownictwo branżowe. Zwyczajnie zaliczył debiut kibica.
Padało: "nie ma gola", "broń!", "faul".
Krzyknął też: "karny!". Głośno na tyle, że stojący obok sędzia odwrócił się z karcącym spojrzeniem. My tam mieliśmy ubaw. ;) Pisząc my - mam na myśli grupkę rodziców kibicujących klubowi Respekt, w którym grają nasi synowie. Krzyczeliśmy na całe gardło: "Respekt gola!". Julek razem z nami. Pod koniec meczu coraz sprawniej wymawiał "Respekt". Było też skandowane hasło, wymyślone przez jedną z mam: "Jeszcze jeden, jeszcze dwa - KS Respekt radę da!"
Emocje udzielały się, gardło bolało, chłopaki dzielnie walczyli. Do samego końca. Przegrali nieznacznie.
Julek wytrzymał cały mecz, z przerwą na wycieczkę do szkolnej toalety i krótką rozgrywkę piłką na naszym boisku. Podobało się nam. Bardzo.
Mnie udzieliła się atmosfera rywalizacji. Julek awansował do maskotki kibiców. Prawie każda mama miała go przez chwilę na rękach. Został polubiony, kupiony i sprzedany. ;) Urokowi Julka trudno się oprzeć. Czasami.
A gdy drużyna schodziła już z boiska, gromko przez nas oklaskiwana, Julek wybiegł do brata z okrzykiem "Ksyyyś!". Przytulił mocno do niego. Potem szedł między nim a kolegą z drużyny. Uśmiechnięty, bez kompleksów, zadowolony.
- Franek powiedział mi, że chciałby takiego brata. - poinformował nas Krzyś wsiadając do auta.
Uśmiechnęliśmy się z Radkiem do siebie.






piątek, 3 listopada 2017

Impreza urodzinowa

Najpierw była niepewność, że może nikt nie odpowie na zaproszenie.
Potem strach, że wyskoczy infekcja. Tydzień przed stan podgorączkowy majaczył w tle. Po trzech dniach przestał się wygłupiać.
Jeszcze potem trzeba było wszystko skoordynować, ogarnąć, przywieźć, zamówić, zawieźć, mieć paczuszki z podziękowaniami (w roli głównej ciasteczka z lentilkami upieczone ostatnim tchnieniem piekarnika, który po tym padł, takie szczęście). Ale sprawy organizacyjno-logistyczne nieźle mi wychodzą. Sprawdzam się w działaniu, dobrze spalam stres.
I po raz pierwszy przybyły dzieci na imprezę urodzinową Julka.
Sobota, sala zabaw, trampolina, rura, kulki, tort i 100 lat. Prezenty. No tak. Zapomniałam. Chyba dlatego, że Julek najmniej był nimi zainteresowany. Chłonął wydarzenie. Szczęśliwy jak nigdy. Świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Już całkowicie w tym roku gotowy (do spółki ze mną) na własną imprezę. Bardzo akuratny, właściwie reagujący na sytuacje. Nie było problemu z wyciąganiem go z sali, gdy kolejny gość przybywał. Przybiegał na moje zawołanie, witał się, zapraszał do zabawy (tylko z małą podpowiedzią), na koniec żegnał się, każdemu mówił: dziękuję. Podawał rękę: cześć! - wymawiał.
W trakcie zabawy wiele razy słyszałam: - Julek! Julek! Wreszcie na własne oczy ujrzałam tę opowiadaną mi w przedszkolu niekłamaną, szczerą sympatię do mojego syna. Zaangażowaną akceptację. Zwyczajną, ponad ograniczeniami. Julek w sprawności fizycznej nie odbiega od swoich przedszkolnych niezespołowych towarzyszy (pięcioletnich). Komunikuje się z nimi po swojemu, bez problemu. Niezłośliwy, towarzyski, jajcarz. Na teraz i potem wystarczy.
Post scriptum
Poniedziałek. Odbieram Julka z przedszkola. Ten nawija: Ada, Ula, Pola, Mateus, Kaspe(r), Jaś, Gabyś. (R)ura. Tak. Mama? I tu odpowiednia kompozycja spojrzenia błagalnego z rączkami złożonymi w geście pliiiiiss. Czy trzeba lepszego podsumowania imprezy?

Zaproszenia: mój wytwór.
Tort autorstwa Agnieszki Pazdyki, Studio Cake

piątek, 27 października 2017

Siedem

Wtedy się bałam. Dziś cieszę się każdym Twoim uśmiechem.
Wtedy nie wiedziałam, co nas czeka. Dziś też mało wiem. Ale już Cię znam.
Wypełniasz nas sobą po brzegi. Jesteś pociechą, śmieszkiem i gadułą. Co z tego, że najczęściej w mało zrozumiałym dialekcie. Nawet dla mnie. Komunikujesz się z nami i nie stoisz w miejscu.
No właśnie. Wszędzie cię pełno. Uwielbiam twój ruch, twoje plaskające stopy i miękkie dłonie.
Uwielbiam twoje: - Mama, tulić. Uwielbiam twoje "jaaa".
Jesteś pysznym kawałkiem mojego życia.
Julku, wszystkiego najfajniejszego! Mój siedmiolatku. :*





czwartek, 26 października 2017

Motywacja i rura

Samodzielność to słowo klucz w rozwoju Julka. I wieloetapowa, rozłożona na lata praca, której nie pomagają wiotkość mięśni, ograniczenia intelektualne, brak motywacji.
Ale gdyby samodzielne mycie zębów, siebie, ubieranie, kiedyś w przyszłości w ogóle życie, było rurą - taką zakręconą podwójnie, ze spadkiem mocnym i łagodnym, długą, najlepiej jak most Siekierkowski - to Julek byłby zespołowym mistrzem w ogarnianiu siebie i swoich potrzeb.
Bo rura to dowód na to, że nieważne są wiotkość mięśni i ograniczenia intelektualne, kiedy jest motywacja. A motywacja jest, bo jest uwielbienie dla sprawy. Jest pasja, jest radość, jest życie. Co za frajda!
Julek opanował do perfekcji samodzielne wchodzenie po mokrych schodach na pięterko, gdzie jest właz do rury. Doskonale rozróżnia czerwone - stop, zielone - jedź. Świetnie udaje, że go to nie dotyczy. Zjeżdża w dół. Z szaleńczym uśmiechem wpada w wodę (brodzik u wylotu rury). Strzepuje krople wody jak wodny skrzat - lekko i z wdziękiem. Woła do mnie: - Jeszcze raaz! I nie czekając na odpowiedź gna do góry. Sam. A ja stoję i liczę kolejne rundy: jeden, dwa, trzy, szesnaście... Mógłby tak bez końca.
Motywacja. Bez niej wszystko idzie jak po grudzie.


Autorem filmu jest Krzysztof Kosewski.

wtorek, 24 października 2017

Zagadka

- Mama, titinka.
Dziewczynka?
Słoninka?
Szynka dla kota?
- Nie, titinka.
I bach! Pokaz. Wyjaśnienie. Zrozumienia.
Tak się Julek bawi z nami w słowne kalambury.
Tak rozwija słownictwo branżowe.
Przed Państwem Julka cieszynka (większość znajomych obstawiała dziewczynkę albo szynkę dla kota). :)


poniedziałek, 16 października 2017

Faza

Siła Samsona tkwiła w jego włosach. Gdy zostały mu obcięte, stracił moc. U Julka chyba grzeczność. Z włosami sobie rosła i była. Gdy w ubiegły czwartek pani Ania ostrzygła kulturalnie chłopaka, ten wkroczył na ścieżkę nieznośności.
Głównie w przedszkolu.
W środę uderzył kolegę.
We czwartek popchnął koleżankę.
W piątek ogłosił się samozwańczym guru grupy. Dowodził sekcją przekora i nieposłuszeństwo.
A w sobotę - taka wisienka na stercie skarg i zażaleń -  totalnie olał zajęcia z panem Krzysztofem. Nie słuchał, nie współpracował, błaznował. Nie zadziałała nawet rura (nagroda za dobre sprawowanie i przykładną pracę). Rura jak lody czyni cuda. Tym razem nawet ona nie dały sobie rady z Julka byciem na własnych warunkach.
Julek ma fazy przekraczania granic dobrego zachowania i obyczaju. Testuje, dokąd może zajechać na grzbiecie swawoli i dokazywania. Krnąbrność to wtedy drugie imię Juliana. Sposób na uparciucha?Cierpliwość, tłumaczenie, czekanie. Jestem już święta?
Uwaga! Julek bardzo dobrze wie, że przegina. Że pewne zachowania są niestosowne. Że wzbudza nimi negatywne odczucia. Że nie ma na nie przyzwolenia.
Co robi wtedy?
Gdy z poważną miną tłumaczę, że tak nie można, Julek przykłada palec do ust i mówi: ciiicho.
Albo odwraca oczy, ucieka wzrokiem. Przerywa: - Mama, chodź.
Albo robi minę przepraszająco-niewinną, taką słodziaszną, wystudiowaną bardzo.
Albo układa z palców serduszko. Przykłada do piersi. I patrzy. Przeciągle. Znacząco. Smutno.
Ten kto daje się nabrać na ten teatr, zostaje ofiarą mistrza manipulacji.
W tej rozgrywce nie daję się pokonać. Co z tego, jak Julek nadal niegrzecznością bryluje.


środa, 11 października 2017

Wolno-nie wolno

Najpierw miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
Potem się nawet ucieszyłam, bo ten etap u każdego dziecka mówiącego wcześniej czy później się pojawia, a u Julka była cisza.
Na koniec ogarnęła mnie panika, bo zaraza rozprzestrzeniała się w tempie błyskawicznym. 
I jak z nią żyć.
Kuwa mać.
Uderzam się w pierś. Początkowo bagatelizowałam, w duchu dziękując - chyba po raz pierwszy i jedyny - za niewyraźną artykulację produkowaną przez Julka. Nie upłynął tydzień, a samokształcenie w temacie przekleństw poszło nad wyraz dobrze. Artykulacja bez szwanku, nie pozostawiała najmniejszych wątpliwości, jaki wyraz jest przez Julka wypowiadany.
Bluzgi prędko weszły w nawyk. Codzienność je przygarnęła. Zaczęła się walka.
W pierwszej kolejności sprawdziłam, czy Julek rozumie, że używa niestosownych wyrazów. Rozumiał. Baaardzo dobrze rozumiał.
Zabroniłam używania.
Zakazany owoc najlepiej smakuje. Zaczął przeklinać pod nosem (Julek!! Słyszę!!!).
Reakcja zawsze była twarda i stanowcza. Orężem było wyrażenie: "nie wolno".
W krytycznych momentach Julek lądował w kącie.  
Kilka tygodni. Julek nasycił się nowością. Wchłonął zasady. Przestał przeklinać.
A teraz post scriptum. A może sedno sprawy.
Nie można z Julkiem wchodzić w niuanse, że przekleństwo jest dopuszczalne jako wyraz skrajnych emocji. Że czasem trzeba bluzgnąć, żeby sobie ulżyć i jest to usprawiedliwione. 
Z Julkiem jest tak-tak lub nie-nie. Jasne, proste zasady. Bez wątpliwości, poszlak i dyskusji. 
Dziś uderzył w przedszkolu kolegę. Pierwszy raz.
Nie usłyszę odpowiedzi na pytanie dlaczego. Nie będzie rozmowy o przemocy ani o sytuacjach, w których dopuszczalne jest użycie siły. 
Tak-tak lub nie-nie.
Wolno. Nie wolno.
Nieskomplikowany wybór.
Czasem brakuje mi siły. Czasem brakuje intelektualnego porozumienia. A czasem jest zwyczajnie prościej.

wtorek, 10 października 2017

Poszukiwany poszukiwana

Sobota poranek - obecność gryzaka odnotowana. Sobota popołudnie - gryzaka brak.
- Julek, gdzie jest gryzak?
- Nie ma.
- Ale gdzie go położyłeś?
- Nie ma.
Omiotłam pokój spojrzeniem - czysto i pachnie (całe przedpołudnie sprzątałam), uzbrojona w latarkę rzuciłam się więc na kolana i światłem w wąską przestrzeń pod kanapą - gryzaka brak.
I tak zaczęła się weekendowa akcja pt. "Przetrząsanie domu". Trwała przez sobotnie popołudnie i wieczór, noc (przenikałam myślą zakamarki, do których jeszcze akcja nie dotarła), niedzielny poranek i południe, aż przyszło mi zmierzyć się z kapitulacją.
Znalazły się: piłeczka kauczukowa, złamany plastikowy miecz i płyta Black Sabath "The best" szukana od czterech miesięcy. Gryzaka brak. Przetrząśnięte zostały śmieci: plastiki, niesort i kompostownik. Dwa razy dla pewności wszelkiej. Każda szuflada w domu została przewrócona do góry nogami, podobnie kieszeń każdego płaszcza i kurtki. Zajrzałam do kosza z brudną bielizną i do klosza wiszącej lampy (na wypadek, gdyby Julek gryzakiem jakiś lot podniebny uskutecznił i trafił). Narożnik w salonie został zdemontowany i złożony ponownie. Zniknęły spod niego kurz i papierki po cukierkach. Gryzaka nie znaleziono. Przepadł jak kamień w wodzie.
Poszukiwań nie ułatwiała świadomość, że podczas przedpołudniowego sprzątania domu nigdzie na gryzak się nie natknęłam ani poczucie, że uwaga moja była skupiona gdzie indziej. Nie rejestrowałam okiem ani uchem rzeczy odstających od normy. Gryzak mógł być wszędzie. Julek wziął go i wsadził gdzieś. Ani pokazać ani powiedzieć gdzie, nie potrafił/nie chciał/zawiesił się. Zwątpienie mną szarpnęło. Potem był już tylko wnerw. Aż przyszła rezygnacja.
Przypomniałam sobie historię zespołowej Ady, która wsadziła w kieszeń magnetowidu telefon komórkowy. Został znaleziony po dwóch latach. Przypadkiem. Wcześniej po szczegółowym dochodzeniu i poszukiwaniach spisany na straty.
Julek też tak potrafi. Szast-prast, myk-pyk. Następuje dematerializacja, zamiana miejsc, przedmiot znika. Prawdziwy magik. Tajników swych mocy nie zdradza.
W poniedziałek rano usiadłam przed komputerem i zamówiłam następcę.
Popołudniu Krzyś informuje: gryzak był w moim plecaku, w bocznej, tej małej kieszeni, Julek go wsadził. Widział, jak wkładam tam kluczyk do szafki w szatni.
Tam nie zajrzałam.
Teraz gryzaki są dwa.

sobota, 7 października 2017

Panie Janie

Piosenka "Panie Janie" zyskała w naszym domu status priorytetu na liście przeboju. Julek wałkuje ją od rana do wieczora, pod prysznicem i w aucie, na przejściu dla pieszych i w kościele, w oczekiwaniu na jajko i bajkę w tv. Wałkuje do czerwoności.
Nuci melodycznie, raz cicho i na cały regulator.
Dla urozmaicenia zmienia tekst.
Śpiewa "nie ma gola, nie ma gola" albo "coca-cola, coca-cola" albo "moja mama-moja mama".
Normalnie twórczy rozkwit zalicza.

piątek, 6 października 2017

Gryzak logopedyczny

Pojawił się w naszym domu w ubiegłym tygodniu.
Julek z miejsca go polubił, przygarnął i w zasadzie się z nim nie rozstaje.
Zielony, wąski klocek Lego zawieszony na cienkim, czarnym sznureczku z zapięciem na klik. Każde szarpnięcie powoduje otwarcie zatrzasku. Bezpieczny sprzęt. Klocek prawdziwym klockiem nie jest. Prostopadłościan zrobiony z nieszkodliwego, trwałego i "jadalnego" tworzywa. Ma dwie różne faktury: z jednej strony drobne wypustki, z drugiej wystające kółeczka jak w klocku.
Gryzak logopedyczny.
Nasze antidotum na przegryzione kabelki od słuchawek, mokre dekolty, obślinione troki kurtek i bluz, pogryzione stójki i kołnierzyki ubrań. Julek ma ogromną potrzebę ładowania wszystkiego do buzi i gryzienia. Grryzienia. Grrrrry-zie-niaaaa. Stymuluje w ten sposób aparat mowy nieużywany jak należy w codziennej mowie. Dopieszcza też zakłócone czucie głębokie.
- Ten gryzak to jak drapaczka dla kota. - stwierdził Krzyś niemający kota.
Fakt. Ulgę prznosi na pewno.





czwartek, 5 października 2017

Wyrażenia branżowe (2)

Do słownika związanego z piłką nożną Julek dorzucił wyrazy: karny, (s)amobój, podaj, strzał oraz faul.
Strzał i faul brzmieniowo u Julka zlewają się w jedno, zatem, gdy pada to hasło, robię wielkie oczy i pytam:
- Ale o co chodzi, Julek?
Julek więc nauczył się, żeby przy wyrazie "faul" - absolutnie nie męczyć się z wyraźną artykulacją - ale teatralnie upaść na trawę i złapać za łydkę, kostkę albo kolano. Jeśli nie upada, znaczy, że chodziło o "strzał". Trzeba dosadniej matce tłumaczyć?
Piłkę też kopie coraz celniej.

środa, 4 października 2017

Basen (2)

Raz w tygodniu. Pół godziny. Systematyka i mądry trener czynią cuda.
W tej Julkowej przygodzie z nauką pływania odnajduję kilka etapów. Kluczowe są drugi, czwarty i dziewiąty.
Pierwszy - znaleźć sposób na upór ucznia.
Drugi - zachęcić do współpracy.
Trzeci - oswoić z wodą.
Czwarty - nie dać sobie wejść na głowę.
Piąty - motywować do nauki przez zabawę.
Szósty - nauczyć zanurzania w wodzie.
Siódmy - zachęcić do polubienia się z makaronem, pracą nóg, rąk - najlepiej w jednym czasie.
Ósmy - przejść na poziom wyższy.
Dziewiąty - nie zniechęcić delikwenta.
Julek odmierza tydzień nie nazwami dni tygodnia, a wpisanymi w niego zajęciami i powtarzającymi się rytuałami. Gdy nadchodzi więc sobota - rano jest mama, jest wspólne śniadanie, Julek nie idzie do przedszkola, Krzyś do szkoły, mama i tata do pracy. To znaczy, że popołudniu jest basen.
- Mama, basen?
- Tak.
- K(rz)ystof?
- Tak, będziesz miał zajęcia z panem Krzysztofem.
- Kura?
- Tak, będziesz zjeżdżał na rurze.
I ten refren powtarza się co tydzień. Julek najlepiej odnajduje się w uporządkowanym, znanym i powtarzalnym schemacie codziennych wydarzeń.
Wracając do nauki pływania. Julek robi postępy. Małymi krokami zbliża się do momentu, gdy zacznie pływać. W tym trwającym procesie nie stracił jednak radości z wyjść na basen. I choć pracuje różnie - raz mniej, raz więcej, nieustannie pała sympatią do swojego nauczyciela i zajęć z nim.
Prezentowany poniżej film jest autorstwa Krzysztofa Kosewskiego. Występują: Julek i pan Krzysztof. :)


Basen (1)

Od ubiegłego września Julek zaczął na cały etat przygodę z nauką pływania. Znalazł się w takim punkcie swojej komunikacji, że nie obawiałam się o możliwości rozumienia instruktora. Trochę gorzej instruktor. Ale tu wszystko zależało od dobrej woli, cierpliwości i zaangażowania osoby uczącej Julka pływać.
Daleko nie musiałam szukać.
Podkupiłam instruktora Krzysia. ;)
Pan Krzysztof Kosewski podjął się wyzwania (Julka miał okazję widzieć nie raz i nie dwa na basenie, gdy towarzyszyliśmy Krzysiowi).
Zaczął z Julkiem pracować. Metodą prób i błędów wypracował sposoby na Julka, który z czasem coraz więcej zaczął pracować, coraz mniej rozrabiać. Stworzyli wspaniały duet facetów uwielbiających wodę.
I choć długa jeszcze droga do stwierdzenia - Julek samodzielnie pływa, to z z pełnym przekonaniem piszę - w wodzie czuje się jak ryba.
Przed Państwem Julek na makaronie.
Film autorstwa Krzysztofa Kosewskiego, któremu ogromnie dziękujemy! Za zaangażowanie, cierpliwość i sympatię dla swojego nietypowego ucznia.
PS Ponieważ nie mogę/nie potrafię wgrać dwóch filmów w jednym poście, kolejna odsłona Julka umiejętności wkrótce.


niedziela, 1 października 2017

Kot

Kot.
Czarny, z białym krawatem pod szyją. Białe wąsy.
Nieduży, chudy, miły.
Przyłazi do nas czasami.
Odkąd - poinstruowana przez doświadczonych kociarzy - mleko i parówki (niezdrowe dla kota) zastąpiłam wołowinką kupowaną w saszetkach na dziale z żywnością dla kotów, przyłazi częściej niż czasami.
Bezgłośnie wskakuje na parapet okna kuchennego i miauczy przekrzykując zmywarkę i skwierczącą cebulę na patelni.
Nie bardzo chce przekraczać próg naszego domu. Dom więc wychodzi do kota.
Nauczył Julka wyrazów: ogon, wąsy. łapa. Wyćwiczył słowa: oko, nos, ucho, kot.
Daje się głaskać i miziać.
Przylepa kontra przylepa.
Widok przyjazny.
Nasza okazjonalna felinoterapia.





piątek, 29 września 2017

Szlaban

Można byłoby to potraktować jako socjologiczne doświadczenie. Test na ludzkie zachowania. Albo uzasadnienie życzenia do złotej rybki.
Ten sam bohater, ta sama zabawa, różne okoliczności.

Plac zabaw nr 1.
Julek na drabinkach staje w poprzek i nie wpuszcza dziewczynki. Ręka wysunięta w bok.
- Baban. - mówi.
Dziewczynka ucieka. Przy okazji woła do innych dzieci: - Ten chłopiec jest dziwny. Nie idźcie tam!

Plac zabaw nr 2.
Julek na drabinkach staje w poprzek i nie wpuszcza chłopca. Ręka wysunięta w bok:
- Banan. - mówi.
- Eeee? - chłopiec.
- Baban! - powtarza Julek.
- A, szlaban.
Julek podnosi rękę. Szlaban otwarty. Jest przejście.

Plac zabaw nr 3.
Julek na drabinkach staje w poprzek i nie wpuszcza grupy dzieci. Ręka wysunięta w bok:
- Baban. - mówi.
Dzieci patrzą. Nie rozumieją. Włącza się mama jednego z nich.
- Wyciągajcie bilety. Trzeba podnieść szlaban.
Zabawa rozkręca się, rund jest wiele, zawsze z tym samym schematem. Do słowa "baban" dochodzi "bilet". Wszyscy mają uciechę.

To zdecydowanie ten czas. Gdy mowa nie nadąża za wzrostem i ogólnym wyglądem pięcio- sześciolatka. Mierzę się z różnymi reakcjami. W przewadze są te pozytywne. Negatywne za to potrafią znokautować. Ciągle się uczę przed nimi bronić.

środa, 27 września 2017

Normalny

Zapytałam raz Krzysia, czy to jest dla niego jakiś problem, że Julek ma zespół Downa.
Spojrzał na mnie jak na kosmitę co to zadaje niezrozumiałe pytania.
- Nie. Przecież to normalny chłopczyk. Czasem tylko trzeba mu dłużej wszystko tłumaczyć.
Życzyłabym sobie, żeby tak właśnie był postrzegany Julek. Na placu zabaw, w sklepie, w kontakcie z innymi ludźmi. Normalny chłopczyk, któremu czasem trzeba dłużej tłumaczyć.
Złota rybko?

poniedziałek, 25 września 2017

Motywacja

Wrócę jeszcze do Zakątkowego Zlotu.
W ostatni dzień odbyły się zawody. Impreza Zakątkowo na Sportowo zorganizowana przez nasze Stowarzyszenie Zakątek 21, a poprowadzona przez animatora z ośrodka Polanika pana Krzysztofa.
Piszę o tym, bo nie po raz pierwszy, aczkolwiek z tak dużą siłą, uderzył mnie fakt, że silna motywacja jest największym motorem poczynań Julka. Rzecz w tym, żeby tą motywację znać.
Ania przed Zlotem przygotowała imienne dyplomy, ze zdjęciami zawodników. Na każdym dyplomie było pięć wolnych miejsc, które każdy z zawodników miał uzupełnić odpowiednimi naklejkami po ukończeniu danej konkurencji. Tych było pięć: strzelanie z łuku, wyścig samochodów zdalnie sterowanych, kręgle, unihokej i slalom z balonami.
Julek do pierwszej konkurencji podszedł z takim sobie nastawieniem. Od rana powtarzał, że chce do domu. I rzeczywiście był mało współpracujący. Większość rzeczy chciał robić po swojemu. I tylko po swojemu.
Z pomocą Radka poradził sobie ze strzelaniem. Sęk w tym, że nie chciał oddać łuku. Zabawa go wciągnęła. Odciągnąć Julka nie było łatwo. Pomógł dyplom i naklejka. Julek w lot chwycił zasadę.
Przy trzeciej konkurencji (kręgle) zawiesił się całkiem. Ani w jedną ani w drugą stronę, stanął dęba i koniec. Zrezygnowana i bez poczucia szansy na jakikolwiek odzew, zamachałam dyplomem, pokazałam puste miejsca, które trzeba wypełnić. Julek wskoczył na właściwy tor. Miał cel, miał motywację. Działał dalej bez zgrzytów.
Wziął udział w każdej konkurencji. Kolejne naklejki własnoręcznie wklejał. Z językiem na zewnątrz. Przejęciem na twarzy. Nagroda na koniec nic go nie obeszła. Nie medal był ważny, ale droga do jego zdobycia.





sobota, 23 września 2017

Pierwsze zdanie

Wieczory wyglądają tak.
Ja wędruję z Krzysiem do jego pokoju. Ostatnie pogaduchy przed snem. Jakiś przytulaniec, kawałek ciekawej książki.
Radek wędruje z Julkiem. Kilka wygłupów i śmiechów. Przytulenie. I śpią. Radek wyłazi po drzemce.
Zwykle to Julek jest pierwszy na górze.
Krzyś ze mną gramoli się później.
Wczoraj było odwrotnie.
Siedzimy w łóżku, gadamy.
Idą Julek z tatą.
Julek słyszy nasze głosy.
Ja nagle słyszę Julka.
- Ja chcę do mamy.
I to, proszę państwa, byłoby pierwsze tak rozbudowane zdanie Julka. Podmiot, orzeczenie, dopełnienie, ścisk w sercu.
Uwielbiam takie perełki.

wtorek, 12 września 2017

Angielski trener

Krzyś rozgrywa z tatą minimecz na podwórku. Słyszę komentarze.
- O no! (ou nou)
- Ok (okej)
- Good! (gut)
To nowość.
Julek w roli brytyjskiego trenera. ;)

czwartek, 7 września 2017

Sensoplastyka

Jak wspomniałam, w sobotę (trzeci dzień Zlotu) odbyły się zajęcia sensoplastyczne.
Julek z zasady nie lubi się brudzić.
Ewentualnie może przesypywać różne piaski, żwirki i inne sypkości do momentu, gdy jakieś ziarno niespodziewanie nie doczepi się do rąk, nóg i twarzy. Przeciągłe bleeee jest wyraźnym sygnałem, że taka zaczepka nie ujdzie na sucho i trzeba ziarno zmyć, strącić do piekieł, porzucić.
Szłam więc z Julkiem na sensoplastykę z takim sobie nastawieniem.
Nie był jednak w stanie (czemu się absolutnie nie dziwię) oprzeć się tym wszystkim cudnym, kolorowym ryżom, fasolkom i soczewicą usypanym w piękne górki, pagórki, wzniesienia. Poszła więc łopatka w ruch, miski, miseczki i inne pojemniki. Przesypywać te wszystkie różności - doskonała sprawa przy pełnym skupieniu i koncentracji.
A gdy na koniec mógł zabawić się w Ninję, który łamie makaron - bezcenne doświadczenie. Tak właśnie terapeuta Robert Adamczyk, obserwując temperament Julka utorował mu drogę do jego "kanału sensorycznego".
Sensoplastyka - zabawa, która oswaja nieochoty i fuj razem z bleee. I jest przy tym niezwykle fotogeniczna. ;)