piątek, 29 maja 2015

Obserwator - naśladowca (5)

Z serii: obserwator naśladowca.
Krzyś czyta. Julek koniecznie też. "Czyta" po swojemu. Ruch w gadaniu i na drodze. Jedziemy do Gdańska. :)


środa, 27 maja 2015

Bez słodyczy

Przymiarki były od dawna. Motywacji sporo. Tylko ta wygoda i łakomstwo.
Ostatecznie po wyrwaniu Julkowi dwóch mleczaków zajętych próchnicą tak, że nie do odratowania i potem jego jazdach ponarkozowych powiedziałam: dość!
I wprowadziłam embargo na słodkie.
Sześć dni nie jemy, jeden dzień strefa bezcłowa. Można słodkim opychać się do woli.
Z codziennego menu zniknęły więc gumy do żucia, wszelkie żelki, lizaczki również te niby-witaminowe, czekoladki, batoniki, biszkopciki, krówki, śmiejożelki i inne paskudztwa. Wycofano z obiegu wody smakowe i soki (te akurat nie tylko zębom szkodzą, ale i jelitom julkowym niedźwiedzią przysługę wyświadczają - przy odpieluchowywaniu byłaby masakryczna katastrrrrofa).
Żeby tak całkiem gorzko nie było - oprócz wody mineralnej, robię dzban herbaty owocowej, którą słodzę. Na deser dzieci zjeść mogą serek albo jogurt czy inny deser serko-homogenizowano-podobny. Przysługuje jeden na głowę.
Do łask wróciły gruszki, pomarańcze, koktajle bananowe (z szczyptą cukru waniliowego) i ostatnio truskawkowe. Sezon nam sprzyja.
Syndrom odstawienia wchodził w różne fazy (Julek namolnie ściągał mnie do kuchni i wymownie wskazywał na szafkę, gdzie zawsze było mało słodkie co nieco; Krzyś natrętnie domagał się czegoś na ząb albo udawał, że to sobota). Konsekwentnie odmawiałam. Stosując technikę "zdartej płyty". Powtarzałam, że to dla zdrowia. Wizja słodkiej soboty dodawała otuchy. Przyznam, ze nam wszystkim.
Zmierzyć musieliśmy się z całkiem bliskim otoczeniem, które nadal wierzy, że próchnica u dzieci to kwestia genetyczna, a w ogóle to po co leczyć mleczaki. Krówka jak amen w pacierzu. Musi być. Technika "zdartej płyty". I cierpliwość. Zdziałały cuda.
Po prawie miesiącu rewolucji słodko-gorzkiej przestałam słyszeć: chcę coś słodkiego. Nowy zwyczaj usankcjonował się. Słodkie zeszło na drugi plan. Rządzi tylko w sobotę.

wtorek, 26 maja 2015

Dzień mamy

Dzień mamy. Taki jak co dzień. Trochę odświętny. Może ciut. Ciut może nie. My, mamy.
Ciekawe, jaki obraz mnie utkwi w głowach i sercach moich synów.
Tej niecierpliwej, rozdrażnionej, wiecznie zmęczonej i w niedoczasie? Poganiającej wszystko i wszędzie. Czy uśmiechniętej przez zaskoczenie (uśmiecham się w ogóle?), wariatki strugającej glupie miny do śmiechu wielkiego, pospolitego i łez. Od wielkiego dzwonu. Czasami.
A może tej od pysznych, najlepszych pod słońcem naleśników, bo innych nie znają.
Albo omleta na maśle, co to potem zapach przykleja się do wszystkiego? I pędzi przez dom i pola i łąki.
Wrzeszczącej? Że jeszcze nie gotowi. Że ciuchy rozrzucone i znów nieposprzątane. Że mleko rozlane.
A może szorującej pazury wypaćkane błotem, plasteliną, kredką i flamastrem? Pod prysznicem, w oparach głupawki i śpiewanki spontanicznej do melodii zapomnianych i różnych.
A może tej od nocnych wędrówek między gorączką, biegunką i kaszlem?
Może też czułej gdzieś pomiędzy? Co to ramionami chciałabym odgrodzić od tego, co boli, zawiedzie, rozczaruje i staranuje.
Niecierpliwej? Bo zapomniała, że wół też cielęciem był.
Weszłam w tę rolę, bo chciałam. Bo jest dla mnie kwintesencją kobiecości. Mojego życia.
Weszłam, nie wiedząc w co się pakuję.
Ale odpowiedzialnie trzymam fason. I jak tylko mogę pion. No czasem rąbnę nosem o podłogę. Wstaję jednak, otrzepuję ręce i idę dalej. Bo nijak zrezygnować z tego. Takiej miłości nie da się zostawić.
PS Gdyby przyznawali nagrody za macierzyństwo w kategorii: niedoskonałość roku, załapuję się bez pudła.

poniedziałek, 18 maja 2015

Łaaałłłłł

W czynnym słowniku Julka pojawiły się trzy "słowa".
Łaaaaałłł! - gdy go coś zafascynuje, spodoba mu się, bystrym wzrokiem wyhaczy coś niecodziennego.
O-oo! - wyraża zaskoczenie i/lub zdziwienie.
Błeee - dotknie/zobaczy/poczuje coś śliskiego/brudnego/subiektywnie wstrętnego.
Zdarzają się też kombinacje tych słów - takie prapoczątki zdań.
Na przykład: O-oo! Błeee. Gdy zdarzy się strzelić Julkowi kupala nie w nocnik, a w gacie (które przy tej okazji od razu ściąga w dół).
Komunikat prosty, czytelny i wiadomo o co chodzi. Chodzi o to, żeby Julek sygnalizował przed a nie po. Na razie po, chyba że bez słowa sam siada na nocnik i robi, co trzeba.
I choć po takim julkowym błeee uaktywnia się we mnie perfekcyjna pani domu, rękawiczki gumowe idą w ruch, mydło pachnące w płynie leje się obficie, to rośnie we mnie głośne łaaaaałłł na te udane próby przedwerbalnej komunikacji spontanicznej. Takie przewrotne osłodzenie okoliczności jej uaktywnienia.;)

niedziela, 17 maja 2015

Obserwator naśladowca (4)

Z serii: obserwator - naśladowca.
Krzyś się obraził. Julek chwilę za nim. Choć powodu nie miał. Przy okazji wyszła mu braterska grupa wsparcia.;)


wtorek, 12 maja 2015

Bez pampersa widzę koniec

Akcja "bezpamperson" trwa.
W sobotę osiągnęła fazę krytyczną, gdy Julek większość dnia spędził na podwórku. Wybici z rytmu straciliśmy czujność (rodzice) i skupienie (Julek). Poszła w ruch pralka, za to szmata ani jeden raz (trawa przyjmie wszystko).
W niedzielę wymknęłam się z domu. Panowie pozostawieni sami, radzili sobie zdecydowanie lepiej (to się chyba nazywa solidarność jajcunów ;) ?). Moje nerwowe, co chwila "Julek chcesz siku?" może działać demobilizująco. Julek siedząc z tatą został złapany na samodzielnym ściąganiu gaci i samodzielnym wysadzaniu się na nocnik. Ze skutkiem właściwym (chyba częściej będę robić sobie babskie wypady). Dzień minął z jedną wpadką.
I wczoraj.
Wczoraj Julek wrócił w tych samych spodniach, w których poszedł do przedszkola. I te właśnie spodnie zdejmował przed wieczornym prysznicem. Proszę państwa, zero wpadki!
Jeszcze nie osiągnęliśmy najwyższego poziomu wtajemniczenia. Ale już świadoma kontrola pęcherza majaczy nam na horyzoncie.
Współpraca weszła w fazę dotarcia.
Julek daje radę!
Bez pampersa. :)
Czy ja nie mówiłam już, że jetem z niego bardzo dumna? Bardzo dumna jestem!

środa, 6 maja 2015

Normalnie

Półtorej godziny nosiłam szesnastokilogramowy zlepek rozdrażnienia, otumanienia po narkozie i bólu szczęki po kompleksowym leczeniu zębów, z których dwa zostały wyrwane z powodu rozległej próchnicy. Ten zlepek na NIE wił się, kopał, uderzał mnie, wrzeszczał aż do wybroczyn na policzkach i gardła zdartego do chrypki, był nieczuły na uspokajające krople zaserwowane przez lekarza, pobudzał do buczenia pacjentów czekających na konsultacje i leczenie. Nie działały moje szepty, nucenia, głaskania, sadzania na podłodze, tulenie, odwracanie uwagi. Nie miałam kontaktu z synem. Odlatywał w krzyk w tym stanie niecodziennym, który racjonalnie rozumiałam, emocjonalnie nie ogarniałam.
Żadna obca osoba nie zniosłaby tego. Walnęłaby pewno dzieciakiem. Chwyciła torebkę i zwiała.
Co bardziej cyniczna naszpikowała psychotropami i przeczekała napad histerii piłując paznokcie.
Dziś namacalnie poczułam znaczenie wyrazów: matka niepełnosprawnego dziecka, upośledzonego.
Tak normalnie jestem mamą Julka. Tego chłopca z zespołem Downa.
Dopiero wieczorem wrócił nasz Jul. I stało się jak co dzień. Normalnie.

wtorek, 5 maja 2015

Teatr cieni

Julek fascynuje się zabawkami z przyciskami (prym wodzi książeczka z pianinkiem), zabawkami, którymi akurat bawi się Krzyś (daaaaa! przeszywa powietrze i czyni mnie rozdartą sosną, bo wkurza histeria roszczeniowa, a cieszy czynna mowa), latarkami (koniecznie bez spalonej żarówki i wyczerpanej baterii - każdy ciemny kąt zostaje oświecony).
Dziś latarka nie oświecała, a świeciła, uruchamiając teatr cieni. Cieni produkowanych przez Julka.
Sam wyreżyserował ten spektakl, sam w nim zagrał i sam ustawił światło.
Patrzyłam z zachwytem.
Nieskromna matka.








poniedziałek, 4 maja 2015

Bez pampersa cd

Do 12.30 suche majtki. Ale nie, że się Julkowi nie chciało, zwyczajnie dawał się wysadzać i to skutecznie (p. Agata ma moc!).  Żeby nie było tak różowo, nastąpiła potem bez zapowiedzi trzykrotna seria dwójeczki. Na miękko. (Pełna podziwu jestem dla zapału pań przedszkolanek!)
Powrót do domu na sucho.
Popołudnie na sucho.
Bez nerwowości  w trybie - jak sobie przypomniałam - ganiając między obiadem na jutro, piecem, prasowaniem a Krzysia lekcjami - zapraszałam Julka na nocnik. Siadał, choć bez zapału. Śladu bytności nie zaznaczając.
Dopiero przed prysznicem (tuż po 19.00) sprzęgły się nasze oczekiwania. Moje na Julka wysadzenie, Julka na opróżnienie efektów pracy nerek. Uwaga! Julek usiadł o ułamek sekundy przed moim zaproszeniem. Wiedział, że będzie sikał. Poszło w nocnik. Który szybko Juluś hyc! myk-myk! odwrócił do góry nogami. Celowo. Ocalił majtki, to choć skarpetki niech mokre będą. Równowaga w świecie bez pampersa musi być.
Dzień zaliczony.
Zużytych majtek już nie liczę. Trzymam się opcji: będzie tylko lepiej. Lepiej nie myśleć kiedy. ;)


niedziela, 3 maja 2015

Bez pampersa

Akcja "bezpamperson" rozpoczęta! Działamy od piątku. Mniej więcej tak:

Dzień pierwszy (1 maja)
Ściągam Julkowi po nocy pampersa, wysadzam na nocnik, wkładam majtki. Informuję syna w skrócie o planie działania. Ambitnie zostawiam po nocniku w każdej łazience (żeby dostęp był łatwy). Czekam. Rano długo czekam. Jakieś dwie godziny. Wysadzam co pół godziny. Nie trafiam. Kałuża. Wycieram. Majtki i spodnie lądują w pralce (bęben pusty czeka na świeżą dostawę). Znów czekam. Znów wysadzam. Znów kałuża. Znów zmiana bielizny. Wrzut do pralki. Wysadzenie-kałuża-sucha zmiana-mokra do pralki. Około godz. 16.00 tracę rachubę, które to majtki. Nocnik wystawiam na widok. Zaczynam widzieć na żółto. Coś jednak w Julku zaskakuje. Gdy zaczyna sikać, pokazuje na krocze. Przechwycony w locie, kończy sikanie w nocniku. Są brawa, są oklaski, wielka fiesta. Dzielnie zostawiam Julka w majtkach do ostatniej bajki. Potem prysznic, pampers na noc i do spania. Koniec dnia. Co za ulgaaaaa!
11 par majtek i 11 gaci. Zero kupy. Zero sukcesu pomiędzy.

Dzień drugi (2 maja)
Dzień przebiega zwyczajnie. Zalewają nas sikuny i krew jasna czasami. Nie ma synchronizacji między wysadzeniami na nocnik a zwrotem nadmiaru cieczy. Wydłużam więc czas między wysadzeniami. Obserwuję syna (może jakimś tikiem da sygnał albo stęknięciem w przelocie). Nerwowo co chwilę pytam, czy chce siku. Na nocnik Julek zaczyna reagować alergicznie. Siada, gdy w połowie się zleje. Nie naciskam. Niech się leje wola nieba. Podwórko zwiększa dostawy mokrej odzieży. Ale też czas między siknięciami wydłuża się. Nie pobijamy rekordu. 6 par majtek i 6 gaci. Nadal zero kupy i zero sukcesu pomiędzy.

Dzień trzeci (3 maja) czyli dziś
Bez pampersa. Rano zaczyna się dobrze. Babcia Krysia wychwytuje niewyraźną minę Julka. Szybka reakcja i chłopak wstrzymuje siur do wysadzenia na nocnik. Suche majtki ocalone. Drugie wysadzenie owocuje minikupalem. Tracę czujność i czas na porządki julkowego wychodka, więc ciąg dalszy dwójeczki w majty, ale finał już w nocnik.
Zaliczamy krótką podróż autem z wtopą wychwyconą w locie (auta nie zalało, chodnik już tak). Ale mam. Mam ciuchy na zmianę.
Zaliczamy plac zabaw. Z nocnikiem, z którego Julek jednak nie korzysta. Wracamy w suchym odzieniu. Nie dlatego jednak, że Julek wreszcie zrobił siku pomiędzy, po prostu nie zrobił go wcale.
Dostrzegam Julka taktykę. Wysyła zwiadowczy siur. Jeśli w porę zauważony, nocnik staje się właściwym celem. Jeśli zwiadowca sprytnie ominie czujne oko opozycjonisty, jest partyzantka. Szmata idzie w ruch.
Dzisiejsze notowania: 7 par majtek i 5 gaci (po domu Julek gania w majtkach - włączyłam tryb ekonomiczny). 1/2 kupy w nocniku. 1 sukces pomiędzy.


sobota, 2 maja 2015

Pomocnicy

Do koszenia trawy przybył pomocnik. Opanował sprzęt i jeździ w asyście starszyzny.
Młodszy się szykuje. Trenuje na sucho. Też mu całkiem nieźle idzie.