poniedziałek, 29 lipca 2019

Biskupin

Sześć lat temu pojechaliśmy na Zlot Zakątkowy do Biskupina. Nocowaliśmy w mało przyjaznej Karczmie Biskupińskiej, za to wprost wejścia do Muzeum Archeologicznego. Tu jednak nie zdążyliśmy wejść, bo Krzyś jechał już przeziębiony, a na miejscu rozłożyło go tak, że drugiego dnia w te pędy wracaliśmy do domu.
Jednak porzekadło ludowe mówi, że co się odwlecze, to nie uciecze...
Z Gniezna do Kaszub mieliśmy po drodze. Wreszcie odwiedziliśmy replikę słowiańskiej osady. A że znaleźliśmy się na miejscu tuż po 9:00, to oprócz biegających po terenie małych dzikich królików w zasadzie nikogo nie było. Poza pracownikami muzeum, rzecz jasna. Chodziliśmy po wiosce piastowskiej, zaglądaliśmy do chat w łużyckiej osadzie obronnej, dziwiąc się tu przestronności i jednocześnie ograniczonej funkcjonalności tych chat, choć to, co niezbędne było. Dach nad głową, palenisko, łóżko i przedsionek (zimą stały w nim zwierzęta). W takiej chacie żyły ośmio- i dziesięcioosobowe rodziny. W jednej izbie. Bez okien, bez łazienki, bez prądu. I radziły sobie. :)
Julek chętnie chodził, Krzysiek przypominał sobie imiona bogów słowiańskich i tylko rejs po jeziorze Biskupińskim nam nie wypalił, bo akurat tego dnia załoga miała urlop. Trochę szkoda. W taki upalny dzień wycieczka po wodzie przydałaby się bardzo.











niedziela, 28 lipca 2019

Gniezno

Doczekaliśmy się wreszcie urlopu. Wspólne wakacje rozpoczęliśmy od odwiedzin Igora i jego rodziny. Pojechaliśmy do Gniezna. Wprost na obchody koronacji króla Bolesława Chrobrego. Zmieniliśmy nie tylko miejsce, ale i czas. Wylądowaliśmy tysiąc lat wstecz. Wprost w średniowieczu. Na naszych oczach dzicy wojowie ścierali się po wielokroć. Jedni od wojewody, drudzy od prostych kmieci. Poszło o białogłowę. Walczyli na śmierć i życie. Robiło wrażenie! Chłopaki zmierzyli zbroję, niektórzy nawet zaliczyli przymiarkę w lektyce. A gdy rozpadał się deszcz, zwiedziliśmy Katedrę Gnieźnieńską. Potem był spacer do Starówki, obowiązkowe lody i powrót do domu. Na pizzę, którą Sylwia wyczarowała w jednej chwili. A smakowała wspaniale. Igor z Jul kiem biegali po ogrodzie, oglądali "Vayanę" i w ogóle czas upłynął cudownie.












wtorek, 23 lipca 2019

Kotek Psotek

„Kotek Psotek” to gra przetestowana na turnusie w Sułkowicach (mama Igora zawsze jest przygotowana i ma ze sobą planszówkę, której nie znamy). Julek wsiąkł w nią natychmiast. Prosta, nieskomplikowana, a emocjonująca.
Trzeba wiewiórkę, ptaszka i mysz doprowadzić do kryjówek na i pod drzewem. Śladem zwierzątek podąża kot, jak to kot – własnymi ścieżkami. Zawrócić z drogi mogą go tylko przysmaki. Uwaga! Są zaledwie cztery. Trzeba je więc właściwie i taktycznie wykorzystać, żeby pomóc zwierzątkom dotrzeć bezpiecznie do celu. Gra jest kooperacyjna. Gracze mogą przesuwać na planszy dowolne zwierzątko, o ile kostką wyrzucą zielony kolor. Czarny – oznacza, że ruch należy do kota. Kostki w grze są dwie.
Plansza jest trójwymiarowa. Drzewo trzeba złożyć i umieścić na nim gniazda ptaka i wiewiórki (świetna okazja do terapii ręki).
Grę razem z Krzysiem przywiozłam w minioną niedzielę prosto z Bielska. Była w torbie wypchanej innymi prezentami. Wszystkie od babci Krysi (niezastąpionej przy organizowaniu wolnego od szkoły, zapewniającej Krzyśkowi kino, popcorn, skatepark i basen na zmianę, a mnie ogromny spokój, że dziecko bezpieczne i pod czujnym okiem kochającej i kochanej osoby). To ostatnie wakacje, w których Krzyś niepodzielnie rządził u babci i dziadka (w tym roku równe cztery tygodnie). W przyszłym roku przyjdzie nam zmierzyć się z zaplanowaniem również Julkowi wakacji. Sęk w tym, że nie wiadomo, czy i jak długo wytrzyma bez mamy i taty, tylko z babcią Krysią. Tej wersji jeszcze nie testowaliśmy. W ogóle wersji Julek-bez rodziców-nie-w-domu. Podejrzewam, że trudniej mi będzie odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Tymczasem cieszę się obecnością Krzysia w domu i czerpię pełnymi garściami z czynnego przez lato przedszkola. Julek nie ma nic przeciwko temu. To ostatnie takie wakacje. Na razie kotek psotek na tapecie.