czwartek, 30 sierpnia 2012

W zabawie

Wczoraj przyszłam do pracy z Krzysiem. Kolega ze swoim prawie trzylatkiem. Taki zrobiliśmy sobie za zgodą szefowej mały dzień dziecka w firmie. Chłopcy obznajmiali się ze sobą i sprzętem biurowym, Krzyś brylował przy niszczarce, Michał przy komputerze, rysowali, drukowali i wspólnie ganiali po korytarzyku. I nagle w tym ferworze zabawy Krzyś zawołał: - Ale gdyby Julek tu był, to by dopiero było!
Pierwszy raz to zrobił. Pomyślał o Julku i przywołał go. Swojego kompana do zabawy. :)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Nie gadam, łażę

22 miesiące z Julkonkiem.
Od ostatniego miesiąca postępów w mowie nie dostrzegłam. Dedoki i mamowanie opanowane perfekcyjnie. To mu wystarcza. Mnie mniej. Ale co tam. Tu ten trzeci rządzi. Chromosom. Za to osiągi we wszelakich wspinaczakach osiągnęły niebezpieczne wyżyny. Julek włazi coraz śmielej i coraz wyżej, znajduje ekstremalne miejsca na wstawanie samodzielne, a potem chwieje się i leci w dół. Ja migiem błyskawicy mijam salon, żeby zdążyć złapać albo zapobiec. Nie ma granic jego wyobraźnia. No i zaczyna krokiem posuwistym przemierzać metry wzdłuż ściany i szafek w kuchni i nawet wokół stołu. Tu trzyma się jedną ręką blatu, drugą krzesła. Od krzesła do krzesła wzdłuż blatu. Nieźle to sobie wymyślił. Julkonek. :)
Jego rozwój to nie jest rytmiczna, systematyczna wędrówka pod górę, to jakieś wyboje. Łapie pion, kuma czaczę, a po chwili jakieś potknięcie i dziura w świadomości. Płynności żadnej. Żabie skoki. Nierówne i w różnych kierunkach. Do przodu, do przodu i w tył. Do przodu, do przodu i w tył. Więcej jednak do przodu. Więc mam się z czego cieszyć. :)

piątek, 24 sierpnia 2012

Truskawki moje

Kilka lat temu Radek kupił pnącą truskawkę. Nie pięła się wcale, owoców niewiele dawała. W tym roku porozsadzał krzewy i truskawka się rozszalała. Kwitnie przez całe lato i tym samym owocuje nieustannie. To kilka niedużych truskawek co parę dni, ale niewyobrażalnie słodkich. Ostatnio doszły jeszcze maliny, więc popołudniami ustalił się nam rytuał.
Zwykle po pracy i obiedzie idę do ogródka, gdzie zbieram słodki plon. Zawsze zbierze się mała miseczka. Wracam do domu albo na taras albo na ganek, siadamy razem i zaczyna się uczta. Jedna truskawka dla Krzysia, jedna dla Julka. Jedna dla Krzysia, jedna dla Julka. Chłopaki pilnują. :)) Krzyś liczy, a Julek wzrokiem sokolim pilnie tropi wędrówkę owoca. Jak za długo musi czekać, upomni się o swoje! Co piąty owoc trafia do mamy i taty. A we mnie wszystko spowalnia, pozostaje słodycz wspólnego rozkoszowania się deserem prosto z krzaczka.
Lubię te owocowe chwile.

Niemiłosiernie umorusani dzielą się słodyczą. Moje szczęścia!

środa, 22 sierpnia 2012

Popołudniowy kryzys

Krótkie podsumowanie końcówki wakacji. Krzyś nie chodzi do przedszkola, bo jego miało dyżur w lipcu. Julek nie chodzi wcale. Ciągle raczkuje. Wstawać też mu się nie chce. Za to z zapałem włazi na kanapę i czasem z niej spada. Ja chodzę już do pracy. Radek jeszcze ten tydzień urlopuje z chłopakami. Pomaga nieustannie babcia.
W tym galimatiasie Julek nie chce dwa razy drzemać. Bo Krzyś przykuwa uwagę, bo czasu szkoda na spanie. Jedna drzemka za mało, dwie za dużo. Kompromisu brak. Za to nerwy Julka sięgają zenitu tak akuratnie w okolicy mojego powrotu z pracy.
Popołudniu Julianos-kawaleros ma kryzys. Nic mu nie w smak. Delikatne smyrnięcie-zaczepka Krzysia doprowadza go do spazmów. Działania nie po jego myśli doprowadzają do spazmów. Zamknięte drzwi na taras doprowadzają … nie doprowadzają do piaskownicy – spazmy! Sprawdzone środki zastępcze (śpiew-wygłupy, zabawka nieoczywista, podrzut z obrotem itd. itp.) nie działają. Zmęczony Julek jest baaardzo rozdrażniony. Godzina 17.00 to jednak za wcześnie, żeby kłaść go do spania w piżamie i z butlą na dobranoc, a za późno na drugą drzemkę. Obłaskawiamy więc Julka. Gdy coś go zaskoczy i wyrwie z trybów jęczenia, jest dobrze. I nawet radośnie. Do wieczorynki jest jak młody bóg. :) 

Wczoraj Julkowe jęki przerwała kąpiel u dziadków za płotem.
 Dzisiaj rajd cyrkowy na arenie przydomowej.

A jutro?

sobota, 18 sierpnia 2012

Wakacje cz. 3

Wczoraj po kolacji było tak. Zaździerz. Ośrodek „12 Dębów”. Na schodach prowadzących do jeziora pomarańczowo. Prawie każdy w zakątkowej koszulce. Zespołowo tłoczymy się do pamiątkowej fotki. Koniec zlotu. Koniec czterech niezwykłych dni.
Zaczęło się tak. We wtorek wylądowaliśmy w jakiejś zadrzewionej, uroczej dziurze bez zasięgu telefonicznego i internetowego, gdzie mimo jeziora nie było komarów (może pojedyncze zbłąkane).
Na małej przestrzeni tłoczą się niesamowici ludzie, których mogłam nie spotkać, gdyby mój syn urodził się zdrowy. Zdrowo i z dystansem pokpiwam sobie z zespołu, w piaskownicy natykam na babki z piasku i te gadkujące. Integracja kwitnie. Moje dzieci biegają z innymi, zespołowe mieszają się z niezespołowymi, mój młodszy włazi wszędzie gdzie tylko może, a jak nie może, to protestuje, starszy kumpluje się z każdym, kto chce i potrafi się bawić, ślubny znajduje kompana do wspólnych rozmów i żartów, ja przechodzę ze znajomości wirtualnych do rzeczywistych, dni mijają ciurkiem, nie przynosząc nudy za to nowe i nowe atrakcje, znajomości, odkrycia.
Dopada mnie ambiwalencja. ;) Nie znoszę dodatkowego chromosomu, który zabrał Julkowi samodzielne życie, ale jednocześnie przyznać muszę, że przy jego udziale wiele ... pozytywnego wydarza się w naszym rodzinnym życiu. I tej optymistycznej wersji chcę się trzymać.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rekordowe spanie

Padł dziś rekord. Chłopców spania. Krzyś wstał o 7.20, a Julek dziesięć minut po nim. Cud nad morzem. :) Nie mają czasu na drzemki. Rytm dnia, szczególnie Julka, jest mocno zakłócony. Podróż po Trójmieście, zwłaszcza obwodnicą, za krótka, żeby wyspać się długo. A wycieczka statkiem za atrakcyjna, żeby zasnąć. Tak było wczoraj. Gdynia – Hel – plaża – Hel – Gdynia.
To nasze pierwsze wakacje z dziećmi. Wcześniej były inne ważne sprawy i stacjonarnie spędzaliśmy urlop. Wakacje z dziećmi to brak wakacji własnych. Wyzbycie się egoistycznych zachcianek przychodzi już z łatwością, ale czasem tęskno za luzem i totalną beztroską. Za to wspólne lody smakują wybornie!
Kończymy naszą przygodę z Bałtykiem. Jutro ostatni już etap naszych wakacji. Kierunek Zaździerz i IV Zakątkowy Zlot. Trochę mam tremę. I jednocześnie czuję podekscytowanie. Bo to coś zupełnie dla mnie nowego. 

Julek szalał w piasku.

Krzyś w morzu.

A potem obaj padali tuż po wrzuceniu pierwszego biegu. I powrót na luzie. ;)

sobota, 11 sierpnia 2012

Gdyńskie Akwarium

Obudził nas deszcz. Zaplanowane plażowanie trzeba było prędko zamienić na coś przynajmniej podobnie atrakcyjnego, z morzem w tle. Padło na Gdyńskie Akwarium. Szybka rundka Trójmiejską Obwodnicą, przejazd przez niezatłoczoną Gdynię i byliśmy na miejscu. Skwer Kościuszki przywitał słońcem i wiatrem. Wietrzyskiem.
Błyskawica, Dar Pomorza, a naprzeciwko stragany z drobiazgami o ambicjach do bycia precjozami (sądząc po cenach). Byliśmy w miarę rano, więc kolejki po bilety do akwarium nie zaliczyliśmy, no i załapaliśmy się na wózki dla dzieci. Wersja skrócona tych z centrów handlowych. Akwarium przyjazne dzieciom. Krzyś Samodzielny przerzucił się na Zmotoryzowanego i tak jak Julek życzył sobie być powożonym. Ryby, ukwiały, koniki morskie i inne żyjątka wodne radowały oczy i budziły nasze zachwyty. Choć czasem trudno było dojrzeć szkaradnicę wśród skał, a mureny ewidentnie plotkowały o tych gapiących się zza szyby.
Julek i Krzyś palce co rusz wyciągali rozentuzjazmowani, zdziwieni i gotowi do komentowania. Krzyś po naszemu, Julek po swojemu. Zachwyt chłopców był wspólny! :) To i nam się udzielił.

Ale żółw. Zaraz się wynurzy.

Tego gościa przedstawiać nie trzeba ;) Najbardziej podobał się Krzysiowi.

Oooo, ale cudna...

Plotkujące ciotki. Siedzą, łypią okiem i gadają. Nie chciałabym znaleźć się na ich językach.;) Mureny.

piątek, 10 sierpnia 2012

Wakacje cz. 2

Trójmiasto przywitało nas wietrzną i z lekka kapryśną pogodą. I zejść z tonu pogodowego nie zamierza. Nie przeszkadza nam to jednak w łażeniu, moczeniu nóg w morzu i pałaszowaniu lodów i/lub smażonej ryby.
Na oficjalne przywitanie z Bałtykiem wybraliśmy wczoraj Sopot. Molo, Monciak i statek piracki. Chętnie przez nas widziane. Przy tym mnóstwo ludzi i kiczu, ale wrzeszczące mewy te same. Chłopaki połaziły po drewnianym pomoście, ale chciały dotknąć słonej wody. Słońce akurat przygrzało, więc na plażę zeszliśmy. Krzyś – rozumiem, że niecierpliwie gnał do wody, ale po Julku nie spodziewałam się takiej nachalności w wydeptywaniu ścieżki do morza. Jak żółwik szedł prosto i konsekwentnie do wody.
Potem Gdańsk. Krzyś odkąd przy Wielkim Młynie - początku naszej wędrówki - odkrył wielką dmuchaną zjeżdżalnię (na której zafundowane miał pięć minut przyjemności), okrzyknął to największą gdańską atrakcją.  Neptun przy Długim Targu? Moja ulubiona Mariańska? Spacer wzdłuż Motławy? Dla Krzysia: nuda, nuda, nuda. Dla mnie osobista porażka. ;) Julek spacyfikowany w wózku sprzeciwu nie wyrażał. 
U nas obiecanki nie cacanki i na koniec spaceru mieliśmy na ten – tu cytuję: „malutki plac zabawik” wrócić, więc Krzyś z uporem większym od Julka zawracał nam głowę powrotem. Wakacje z dziećmi. :)
A dzisiaj Wyspa Sobieszewska. Słońce cudne, ale wiatr cudniejszy. Piaskiem w oczy rzucało. Wytrzymaliśmy na plaży godzinę. Krzyś jedyny pluskał się w wodzie. Ciepłej jak na Bałtyk (nie)przystało. 

Wczoraj na sopockim molo.


Wszystkie schody są Julka.

Ptaki. Ptaszyska. Krzyś.

Byle do morza.





Wielka zjeżdżalni na małym placu zabawik. Julek też się załapał. Zaprawa na sucho.


Sobieszewo dzisiaj. Paskudnie wiało. 




poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Garść przyjemności

Trzydzieści parę stopni za oknem. Prasując więc rzeczy (trzy prania wyschły jak na zamówienie) pomyślałam, że to masochizm w czystej postaci. Ale mus to mus. Mała przerwa w podróży między południem a północą. Przepakowanie, dopakowanie, zapakowanie i zabranie taty na resztę wakacji wymaga nie lada logistycznych działań (i cierpień;) Ale jakie to przyjemne. :)
Lubię, gdy jest przyjemnie. Jak na przykład w tym roku podróż pociągiem z Krzysiem i Julkiem. Krzyś o rok dojrzalszy. Potrafił zająć się swoimi autkami i klockowymi ludzikami na długie chwile. Julek wbrew moim obawom nie wyrywał się do raczkowania, ale siedział najchętniej na moich kolanach. Zanim oswoił się z pociągiem (i nabrał ochoty na zwiedzanie wagonu na swoich warunkach) byliśmy na miejscu. Pufff-ufff. Nic nie zmieniła się natomiast u dzieci ta nieustanna chęć jedzenia w pociągu (nie miałam jajek na twardo) i konieczna, natychmiastowa wędrówka do toalety. Siusiu – powrót – grubsza sprawa – powrót – grubsza sprawa bis. W dwadzieścia minut. Miejscowy rekord pobity. Przez Krzysia. No ale od zawsze szuka się do pociągowych peregrynacji pretekstu, który niezawodnie działa na rodziców. Prawda? :)
Czyli. Jesteśmy w domu. W trakcie rozpakowania. I zapakowania. Z wyprasowanymi rzeczami. Pięknymi wspomnieniami z pobytu u dziadków. Planami na podróż nad morze. W rodzinnym już komplecie. 
PS Za przyjemności wszystkich bielskich spotkań baardzo dziękuję. :)

Jedna z wakacyjnych atrakcji - podróż pociągiem.

A to jedno ze wspomnień. Przygotowania do lotu modelu szybowca na bielsko-bialskim lotnisku.

I lata ten szybowiec?

Najbardziej zorietnowany w temacie wydawał się Julek. ;) - Lata, o tak.




piątek, 3 sierpnia 2012

Wakacje cz. 1

I wakacjujemy. Najwięcej chyba ja. Bez gotowania, prania, sprzątania i nieustannej uwagi skupionej na dzieciach. Tak to można tylko u dziadków. :)
Chłopcy zaopiekowani i dopieszczeni w najmniejszym calu. Dni słoneczne jak na zamówienie. Woda, woda, woda. Żywioł moich chłopaków. Obaj szczęśliwi, choć każdy na innym poziomie. Krzyś już pluskający swobodnie (żaden nurt mu niestraszny ani mini-zjeżdżalnia, którą jeszcze rok temu obchodził z dala nieufnie), Julek niedźwiadkujący z uśmiechem, ale tylko na płyciznach malutkich. Głębiej się nie da bez pomocy mamy, babci, Dominiki. Zaliczyli chłopcy Wapieniczankę, w której uczyłam się pływać. (Chrzest bojowy dla ciepłolubnych i kochających się w gorących wodach). A dziś od samiutkiego rana basen w Cygańskim Lesie. Bajer dla maluchów i dużych. Byyyyło miło. I radośnie.
Uwielbiam, gdy widzę ich obu szczęśliwych.

Płynie sobie woda.
 Można w niej połazić i nogi pomoczyć.

Z Dominiką i babcią.

Krzyś na tej samej zjeżdżalni co Julek.

















To jedyny moment, gdy razem obok siebie na równych prawach piaskownicy. ;)