Starszy syn nie powrócił.
Starszego syna przewiozłam z punktu A do punktu B. A to Zakopane. B to babcia Krysia. Czas na drugą porcję ferii. Czy zaszła jakaś zmiana?
Bezpieczny grunt rodzinny pod nogami i od razu obóz to miłe wspomnienie. Bezpośrednio po przywitaniu na pytanie, czy za rok też pojedzie, starszy syn nie zaprzeczył, nie potwierdził.
Telefony od syna zamilkły. Z obozu dzwoniłby na śniadanie, obiad i kolację. W przerwach między treningami i po wyprawie na narty, po wypadzie na basen i do labiryntu z lodu, tuż przed snem i po przebudzeniu, po zjedzeniu słodkich płatków z mlekiem i gofrów z bitą śmietaną, po wycieczce na skocznię i do sklepu na rogu, po zgodę na kupienie drewnianej katany (synku, to twoje pieniądze, dysponujesz nimi wedle uznania - tego też po raz pierwszy doświadczał) i po poprowadzeniu drużyny do zwycięstwa w rozgrywkach w zbijaka. Na szczęście dzwonił raz dziennie. Częściej niosło ryzyko rozklejenia się do słuchawki. Niewykluczone że mojego też.
Zniknął we mnie niepokój. Zastąpiła go tęsknota. Spokojna, leniwa, tylko do końca tygodnia.
Nie ma jak u babci. Obóz też był ekstra. Z ulgą podkreślone był. ;)
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz