Alarm odwołany.
Coś wystraszone naszym śledztwem, wypłoszone sokiem z malin, syropem z owoców z czarnego bzu, wyparowało. Niewykluczone, że przycupnęło za krzakiem i czai. Czai bazę. Czai się.
Julek już wczoraj po obfitym śniadaniu wykazywał nadmiar energii i pełną gotowość do zabaw.
A oczy zrobiły się znowu swoje, przejrzyste i bystre. Choroby w nich nie widziałam.
Poranne więc (rytualne) pytanie zabrzmiało:
- Gdzie Julek jedzie?
- (Do) pedkola.
Konwersacja telefoniczna. Żeby nie było że fejs tu fejs. Werbalnie wznosimy się o półpiętro wyżej. ;)
Niemniej trzeba przewietrzyć domową apteczkę. Czuję na plecach dech sezonu przeziębieniowego.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
http://www.qchenne-inspiracje.pl/2016/09/jesien-bez-infekcji-w-5-krokach-czyli.html
OdpowiedzUsuńpolecam :)
w zeszlym roku stosowałam tylko wodę z odstanym miodem i cytryną, faktycznie działało, nie chorowałam ;)
Zaprezentowane w podanym linku bogactwo naturalnego wsparcia dla zmagającego się z infekcjami organizmu, jest imponujące. A my z aronii robimy tylko wino. W przyszłym roku muszę pomyśleć o soku.
Usuń