poniedziałek, 30 stycznia 2023

Badanie w ppp (pedagog)

W piątek Julek miał badanie - jedno z dwóch - w poradni psychologiczno-pedagogicznej w Warszawie. Celem spotkań ze specjalistami jest ocena poziomu funkcji poznawczych i intelektualnych Julka po to, żeby wystawić orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego potrzebne na kolejny etap edukacji.

W planach było spotkanie we czwartek z psychologiem. Z uwagi na chorobę pani psycholog badanie odwołano. Piątkowe z pedagogiem odbyło się zgodnie z harmonogramem. Do tej pory miałam do czynienia z poradnią właściwą dla naszego miejsca zamieszkania, w Sulejówku. I te spotkania niespecjalnie mile wspominam. Obecnie orzeczenie o kształceniu specjalnym wystawia poradnia właściwa dla szkoły. Poradnia jest oddalona o trzy minuty jazdy autem z Julka podstawówki. Dla mnie idealne rozwiązanie. Mogłam po pracy odebrać Julka i podjechać do poradni (w Sulejówku badania odbywały się wyłącznie do południa, zawsze potrzebowałam brać dzień wolny w pracy). 

Trudno Julka wprowadzić w temat orzeczeń, bo papierologia to kosmiczna abstrakcja dla niego. Opowiadałam więc, że spotkamy się z panem Andrzejem, który zobaczy, czy Julek potrafi pisać, czy zna litery, że będzie trochę jak w szkole. Chłopak został pozytywnie nastawiony. Tę postawę ugruntował badający. Młody, energiczny mężczyzna, który z szerokim uśmiechem na wstępie skradł Julka serce. W trakcie badania pedagog sprawdził Julka umiejętność wskazywania prawej-lewej strony, znajomość wyrażeń przestrzennych nad, pod, za itd., umiejętności grafomotoryczne (pisanie szlaczków) i matematyczne w zakresie 10, pojęcia mniej-więcej-równo. Julek miał do samodzielnego narysowania portret, miał budować z klocków budowle według schematu zaprezentowanego na ilustracji, rozpoznawać wskazane litery, symbole (flagi, godła, zakazu), miał podpisać rysunek swoim imieniem, nazywać obrazki. Zupełnie inaczej przebiegało to badanie jak to sprzed czterech lat w naszym ppp. Lepiej, przyjaźniej, bardziej elastycznie. Na pewno wynikało to z większej dojrzałości Julka, na pewno z postawy badającego i niewykluczone też, że z celowości samego badania. Orzeczenie, które zostanie wystawione, jest na potrzeby konkretnej szkoły, nie ma służyć do jej wyboru. 

To był kontekst. Teraz pozostałe aspekty zagadnienia.

Ja. Przyznam szczerze, że samo zdefiniowanie poziomu umiejętności Julka nieszczególnie mnie interesuje. Traktuję wszelkie komisje jak upierdliwą konieczność do odbębnienia. Nie wnikam po co, bo na boksowanie się z systemem nie mam czasu i energii. Ma być papier, będzie papier. Im sprawniej, tym lepiej. Znam Julka, jego ograniczenia i jego potencjał, znam mur, o który się odbijamy i mam świadomość istnienia nieoczywistych przestrzeni zaskakująco chłonnych na nowe umiejętności, które mimochodem, przy okazji odkrywamy. Kiedy na początku pan Andrzej przeprowadzał wywiad na temat Julka, uzyskał informację, że Julek jest w trzeciej klasie drugi rok. Zatrzymał się i bardziej stwierdził, jak zapytał, czy wynika to z pewnych trudności w nauce. Z trudności? Zdziwiłam się. Chyba wrosły już we mnie. Te były, są i będę. Repetowanie klasy to konkretne wydłużanie pobytu Julka w szkole. Kto potem zagospodaruje ten uporządkowany i usystematyzowany czas szkolny, gdy Julek skończy podstawówkę, przy dobrych wiatrach dostanie się do szkoły przysposabiającej do zawodu, ale ją też w pewnym momencie zakończy. Będąc tu, już myślę o tam. System tego za mnie nie zrobi. System najlepiej sprawdza się w serwowaniu kolejnych obowiązkowych formalizmów.

Julek. Julkowi poradnia skojarzyła się ze szkołą, którą lubi. Długi korytarz, kolorowe obrazki na ścianach, wejścia do pomieszczeń. Do tego pedagog uśmiechnięty w sposób niewymuszony, otwarty. 

- Cześć, Andrzej! – palnął na wejściu mój syn. A dalej było bardziej kolorowo. Julek gadał, gdy pisał szlaczki, spontanicznie bawił się w skojarzenia, zagadywał pedagoga, przekomarzał z nim, robił swoje wstawki: „o nie! to jest trudne”, „ręka boli”, „no dooobra”, „amen i umarł”, „you welcome”, „no, no, no”, „fenks”, „skup się”. Odmówił rysowania mojego portretu. Powiedział, że będzie rysował pana Andrzeja. Na zadaniach po mistrzowsku był zdekoncentrowany, za to perfekcyjnie demonstrował mało eksplorowanego lwa salonowego, prezentował popis za popisem. Robił to czarująco, z uśmiechem, bez ustanku. Nie poznawałam syna. Ze dwa razy musiałam lekko przystopować rozpędzenie Julka i przypomnieć mu rzeczywistość oraz zadania do wykonania. Poza tym byłam tylko obserwatorem. Pedagog bez większych problemów radził sobie z Julkiem. Rozumiał go. I nie potrzebował informacji, czy z dzieckiem komunikuję się werbalnie. W tym ferworze słyszałam i widziałam, jak Julek myli rzeczy, które normlanie, w „laboratoryjnych” warunkach potrafi zrobić bezbłędnie. Jak nadal ma problemy z pytaniami otwartymi. I jeśli zrozumie instrukcję/polecenie, schemat działania, potrafi rozwiązywać niełatwe zadania. Nie martwiłam się tym, czego Julek nie zrobił albo co pomylił, cieszyłam się chłopcem, który bez kompleksów zagadywał obcą mu osobę, do której poczuł sympatię. 

Pan Andrzej, pedagog. Pozwalał Julkowi na wiele, prowadząc przy tym badanie. Był plastyczny. Nie trzymał się sztywno wytycznych, potrafił je lekko zmieniać, naginać, żeby dostosować do Julka. Obserwował, badał, wchodził w interakcje. Podobało mi się to. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz