czwartek, 17 października 2024

#LetsBaRock

Oczarowana głosem i charyzmą Jakuba Józefa Orlińskiego bez zastanowienia kupiłam w lipcu bilety na trasę koncertową duetu Orliński&Dębicz #LetsBaRock. Ostatnie miejsca wyszperałam w sali koncertowej Wytwórnia w Łodzi na początek października. Zrobiłam to bez konsultacji. Szybko. Całkowicie spontanicznie. Chciałam zarazić rodzinę swoją nową fascynacją. I ten wspólny, krótki weekendowy rodzinny wyjazd pięknie mamił, czarował, do mnie wzdychał. Tęskniłam za naszym razem. Nastolatek na pokładzie to bezustanne negocjacje, poszukiwanie kompromisu i atrakcji, które zadowolą młodego buntownika, kontestującego boomerski świat. Nie zawsze mam na to siłę. Czasem za często (?) odpuszczam. 

Dawno już też przestałam robić niespodzianki. Coraz rzadziej wypalały. Nauczyłam się, że najpierw dobrze przegadać temat, dać starszemu synowi czas na oswojenie się z pomysłem/propozycją (nie do odrzucenia), uciąć nieco z nadwyżki tego, co chciałabym pierwotnie osiągnąć. Przede wszystkim pozwolić synowi na współdecydowanie. Tu postawiłam chłopaków przed faktem dokonanym. Zabolało.

Radek. Otwarty na różnorodność muzyki, dał się ponieść osobowości Orlińskiego. Był na tak. 

Julek. Julka na wspólny wypad rodzinny w ogóle nie trzeba namawiać. Z góry jest na tak. To bardzo entuzjastyczne tak. 

Krzysiek. Krzysiek zaprotestował. Zdecydowanie, mocno. Był absolutnie na nie. Na szczęście nie nie bo nie. Ale dlatego bo nie słucha takiej muzyki. Bo co to za pomysł, żeby iść z rodzicami na koncert? Barok? Jaki barok? Barok to przelotem na polskim i to bez uniesień. Nie wchodzę w to. Po tygodniu rozmów, przerzucania się argumentami, cierpliwego wysłuchiwania litanii na nie, zmiękczyłam temat. Potem jeszcze w sierpniu i we wrześniu mimochodem, przez ramię przypomniałam o wspólnym wyjeździe. Utrwalałam kruchą zgodę. Im bliżej było wyjazdu, tym mocniej obawiałam się katastrofy. Miażdżącej, wściekłej katastrofy, której nie uratuje fajna miejscówka do nocowania, dziesięć minut spacerem od sali koncertowej, ani obiecany Julkowi chicken. 

Krzysiek był już jednak pogodzony z wyjazdem. Nie stawiał oporu. Spędziliśmy naprawdę fajny, wspólny czas. Od podróży autem, podczas której słuchaliśmy Krzyśka playlisty, na której znalazł się wspólny mianownik - śpiewana również przez Julka na całe gardło "Bałkanica" Piersi, przez wędrówkę alejkami Starego Cmentarza w mżawce i pustce bez ludzi do mojej Babci, Dziadka i Cioci Danki, którą chłopcy znali i lubili, do znalezienia KFC z dala od Manufaktury, do której weszliśmy i zaraz z niej uciekliśmy, bo takie tłumy, przez koncert wieczorem i wreszcie niedzielny poranek, odwiedziny mojej siostry ciotecznej, ich ciotki Grażynki, do powrotu do domu, podczas którego Krzysiek chyba pierwszy raz, sam z siebie świadomie porządkował sobie relacje rodzinne.

Sam koncert #LetsBaRock petarda! Czworo muzyków, z których niezaprzeczalną gwiazdą jest Jakub Józef Orliński, ale pianista i kompozytor Aleksander Dębicz też daje do pieca, o kontrabasiście (Wojciech Gumiński) i perkusiście (Marcin Ułanowski) nie wspominając. Jest tak różnorodnie, choć każdy utwór mniej lub bezpośrednio osadzony w twórczości barokowych kompozytorów, że nie ma czasu na nudę. I dla niewytrawnych słuchaczy muzyki klasycznej (to my) absolutnie do przyjęcia, wchłonięcia, oczarowania, zachłyśnięcia się dźwiękami. Pewno gdyby te prawie półtorej godziny było osadzone w stricte barokowej konwencji, moglibyśmy tego nie zdzierżyć, niosłuchani z taką muzyką. Ale to, co robili muzycy na scenie, to jak koncert prowadził Orliński, jak utrzymywał kontakt z publicznością. On publiczność uwodził. I ten jego głos. Wprowadzał w błogość, rozsadzał energią, tulił pięknem, znów wyciszał, żeby zaraz prowokować wewnętrzny bunt, jakiś sprzeciw. Odnajdywał i poruszał poupychane w zakamarkach duszy strzępy różnych uczuć i emocji. Było rockowo, barokowo, jazzowo i nawet hip-hopowo ("Toccata 1" A. Dębicza w wykonaniu Orlińskiego bardzo zaskakuje i zachwyca). Były też momenty z breakdancem.

Julek. Julek początkowo bał się, że będzie za głośno. Nie było. Trochę bał się, że ciemno. Nie było. Światła wspaniale uzupełniały to, co dzieje się na scenie. Pierwsze pół godziny słuchał z zainteresowaniem. Drugie pół dopytywał, kiedy koniec. Chciał spać. Nie był jednak natarczywy i pozwolił nam wysłuchać koncertu do końca. Ale gdy jeszcze na gorąco zapytałam go, co mu się podobało w koncercie. Odpowiedział, że nic. A jeszcze potem, gdy kupiłam płytę #LetsBaRock, którą ostatnio wałkuję w aucie, któregoś dnia, gdy zabierałam Julka ze szkoły, gdy nasłuchał się swojej muzyki, włączyłam moją płytę. Słuchał. Nie przestaje słuchać.

Krzysiek. Nie zbojkotował koncertu. Otworzył się na nowe, nieznane. Osiągnęłam to, co chciałam. Znalazł utwór, który mu się spodobał ("Intro" A. Dębicza). Wiem, że odsłuchiwał go w domu. Przyznał, że Orliński jest niezwykle utalentowany. Docenił sposób prowadzenia koncertu ("świetny performer z niego"), jego ruch na scenie i głos, który przybiera tak różne kształty. Zaryzykuję stwierdzenie, że był pod wrażeniem bardziej, niż chciałby się do tego przyznać. 

W tym wszystkim najmniej dopisała nam pogoda. Ale co tam pogoda, gdy w duszy wszystko się układa. W niedzielę wieczorem, już po powrocie do domu odetchnęłam z ulgą. Udał się nam ten wyjazd.