piątek, 21 czerwca 2013

Na początku był film

Krzyś miał może rok, gdy zupełnie przypadkowo (?) obejrzeliśmy z Radkiem film, chyba na Kulturze i prawie na pewno u moich rodziców w Bielsku. "Coming Down The Montain" Marka Haddona. O dwóch braciach, z których starszy miał zespół Downa. Młodszy go nie lubił, bo całe jego życie było podporządkowane upośledzonemu bratu. Działania i uczucia rodziców były niewspółmiernie rozdzielone między synów. Gdy czara goryczy przelała się, zdrowy brat zabrał tego pełnosprawnego-całkiem kumatego na wycieczkę w góry, której dramatyczny przebieg zmienił wiele, w zasadzie wszystko.
Chłonęłam ten film. Bez jakiekolwiek przeczucia.
Potem na świat przyszedł Julek. Mnie wsadzając w czarną dziurę żadnej wiedzy o zespole, żalu na nie-tak-miało-być i rozsypki emocjonalnej. W głowie siedziały kadry z filmu Haddona. Zakodowałam antywzór rodzica. Jedno wiem, żadnego jak. Ten film na samym wejściu zdeterminował moje podejście do Julka zespołu.
W wypracowywaniu jak, szybko zorientowałam się, że miłość do dzieci do perpetuum mobile.
Zauważyłam, że po równo to można co najwyżej czekoladę dzielić, a nie uwagę i czas poświęcany każdemu z osobna.
Uznałam, że w moje działania musi być wpisana równowaga. Chwiejne to postanowienie.
Przyjęłam regułę numer jeden. Julek nie ma taryfy ulgowej tylko dlatego, że jest upośledzony. Reguły numer dwa nie ma.
Julka obowiązują te same normy społeczne, co Krzysia. Wchłania je wolniej, nie wszystkie związki przyczynowo-skutkowe rozumie. Nikt się jednak nie zraża. To my dostosowujemy się do Julka procesu poznawczego, a nie wciskamy Julka rozwój w normy.
Wypraszam zazdrość, gdy pcha się przed Krzysia.
Pracuję nad tym, żeby zwyczajnie byli za sobą. Lubili się.
I tak od prawie trzech lat sobie drepczę.
Ze skutkiem trudnym do odgadnięcia.

3 komentarze:

  1. Chyba sama siebie nie doceniasz kochanieńka. Doskonale prowadzisz swoich synów do samointegracji. Jeden wspiera drugiego, nawet o tym nie wiedząc. Wierz mi, mam dwie zdrowe córki, i musiałam zupełnie inaczej rozdzielać uwagę, i wysiłek matczynej pedagogiki. Skutek jest dziwny. Obie inteligentne ponad normę, jedna skończyła dwa fakultety, a druga ... gimnazjum. Nie ma recepty na super wychowanie dzieci. Nie ma żadnej recepty, ani przepisu. W moich oczach jesteś dokonała i nic tego nie zmieni. Miłość jest najlepszym przewodnikiem w wychowywaniu dzieci i tych zdrowych i tych z bonusami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż za wspaniały komentarz! Dziękuję:) bo wyręczył mnie w mówieniu o tym, jak Marta jest doskonała:) I niezwykle wprost trafia w czasie w moje dylematy wychochawcze 3 małych dziewczynek... Dziękuję! I Tobie Marto, że piszesz bloga, bo dzięki temu czerpię od Ciebie pełnymi garsciami...
      Dominika

      Usuń
    2. Doskonała to może być co najwyżej kawa latte z rana. ;) Ale miło, że macie o mnie taki dobre zdanie. Ciekawe, co na to moi chłopcy? :))) No nie mam metody wychowaczej, bo metoda jest sama w sobie sztywna, a dzieci to żywy organizm plus moje nastroje, różne okoliczności zewnętrzne i trzeba elastycznie jakoś to układać, trzymając się uczucia i zdrowego rozsądku, czyli tej równowagi, o którą tak trudno. Ale może nie wyrosną na dzikie, nieokiełznane stworzenia, rywalizujące ze sobą. ;) Niech będą z nich dobrzy i szczęśliwi ludzie, z szczyptą zdrowego egoizmu i wielką sympatią do siebie.

      Usuń