piątek, 4 lipca 2014

Dwie planety

Stan na wczoraj. I dziś. Z nadzieją na jutro.
Jestem naćpana Julkiem. Znieczula mnie sobą. Biegam i działam jakbym na jakimś rauszu była. Patrzę w zdziwione/zgorszone/zaskoczone (niepotrzebne skreślić) oczy mijane po drodze i bezczelnie się uśmiecham. Wywieszam na czole jedną z etykiet albo wszystkie razem: „tak, jestem mamą upośledzonego chłopca”, „tak, śmiałam go urodzić” „tak, czuję się wygodnie w moim życiu”, „tak, ważę się nawet być szczęśliwa”. Mimo, że zmiana planety i Julek nie zdaje podstawowego egzaminu. Pytaniu „jak masz na imię?” przygląda się w milczeniu, w niezrozumieniu, z językiem na zewnątrz. Na naszej planecie to naturalne, że takie pojęcia jak "mama", "tata", "but" ciągle są aktualizowane. Bez pewności, że zaistniały na wieczność. Na tej to takie dziwne, niestosowne.
Nie zraża mnie to jednak. I dyndam sobie etykietką jak wyżej. Czerpię z Julka jego ciekawość, żywiołowość, otwartość na wszystko. Uczę się uśmiechać jak on. Bezinteresownie.
Zrobiłam rundkę po centrum Warszawy. Zaliczyłam parking z łaskawością strażników miejskich zdobytych uśmiechem Julka, pobranie krwi u Mamusi Muminka (no taka właśnie była ta pielęgniarka), załatwiłam zaświadczenie kardiologa od ręki, wpadłam z Julkiem do mojej pracy, na koniec odwiedziłam z nim endo lekarza, nie sklep. Wymachiwałam tym wyuczonym od Julka uśmiechem. Przecierał szlak bezbłędnie.
Że jestem wybiórcza, hedonistyczna i subiektywna? Wyłuskuję tylko to, co smaczne?
No przecież piszę, że cały rajd po papierologię i badania niezbędne do zabiegu w Kajetanach mogłam zrobić ze smętnym wyrazem twarzy. Zdecydowałam inaczej. Więc trampki, uśmiech, odgruzowany wózek (na wsi w ogóle go nie używamy) i w drogę. Fajny dzień nam wyszedł, a przy okazji wszystko załatwiłam. W trakcie skusiliśmy się na lody. Ja malinowe i truskawkowe, Julek krówkowe.
Za rok świetlny na naszej planecie sam zdecyduje o smaku. Na dziś wystarczy mi, że poklepie się po brzuchu. Pyszne były! Na obu planetach ten gest znaczy to samo.

1 komentarz: