W życiu bywa tak, że po kilku zdaniach czujesz, że znasz kogoś od lat. Jest lekko w dialogu, rozmowa klei się bez spięć i przystanków, "gładko tak, lekko tak toczy się w dal". I chciałoby się więcej i częściej, ale odległość i codzienność. Średnią raz w roku wyrabiamy. Na razie.
Rok temu Rafał z Dorotą byli u nas. W tym roku my pojechaliśmy do nich. Nie byłam nigdy w Bydgoszczy. Zauroczyło mnie centrum. I widziałam w nim trochę Gdańska i widziałam trochę Łodzi i trochę Wrocławia. Każde miasto lubię. Polubiłam i Bydgoszcz. Gospodarze zaprowadzili nas do Młynów Rothera, które wybudowano w pierwszej połowie XIX wieku. Mieliły zboże, produkowały mąkę. Potem różnie z nimi było. Budynek dotrwał do współczesności. Prywatny inwestor w latach 90. chciał zrobić tu hotel, miasto odkupiło budynek i zrobiło w nim ośrodek kultury. Fajna miejscówka. Ładna miejscówka. Trafiliśmy na wystawę rzeźb balansujących Jerzego Kędziory Uniesienie. Przyznam, że nie natknęłam się wcześniej na te wiszące postacie. A szkoda. Zachwyciłam się. Polubiłam z miejsca. Nadrabiałam stracony czas w zauroczeniu.
Połaziliśmy konkretnie, zaliczając lody i pizzę. Julek. Julek jakby go nie było. Chodził bez zająknięcia. Patrzył, oglądał, zjadł lody, ale nie w pierwszym miejscu, do którego dotarliśmy (część wycieczki zafiksowała się na lody kręcone). I choć nie zależało mu na kręconych, zgodził się pójść dalej. Mieliśmy nadzieję, że w kolejnym miejscu będą i kręcone i gałkowe. To ważne, że potrafi poczekać, że rozumie intencje i nie protestuje, prezentując trudne zachowanie. Fajnie nam się spacerowało. Nieśpiesznie, bez pędu, z dala od codzienności. Spędziliśmy dwa cudne wieczory z ludźmi, z którymi dobrze jest pobyć.
Julek bardzo dobrze zaklimatyzował się w nowym miejscu. Miał dostęp do Disney+. Miał Sally - suczkę gospodarzy - do zabawy. Pogadał z piętnastoletnim Oskarem, który cierpliwe wysłuchiwał kolejnych pytań Julka. A do wspólnego biesiadowania naszego syna nie trzeba namawiać. Zawsze jest chętny. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz