We wtorek Julek pojechał ze swoją klasą na dwudniową wycieczkę do Łodzi. Wyjazd był już dwukrotnie przekładany, ale wychowawczyni Julka klasy pani Edyta Płocha nie poddaje się tak łatwo.
Dla nielicznej grupy łatwiej o nocleg w dogodnym miejscu. Padło na apartament na Piotrkowskiej. To miejsce mojego dzieciństwa. To moja Babcia. Jaskółki. Bób i kluski na parze. Ogromny sentyment.
W planach pierwszego dnia było Muzeum Światła (obowiązkowe białe bluzki) i Ulica Żywiołów (tutaj bez skarpet antypoślizgowych nie wejdziesz). A ponieważ młodzież jechała pociągiem do Łodzi Fabrycznej i w większości miała przemieszczać się na nogach, z możliwością zameldowania się w mieszkaniu dopiero po południu, nie mogła mieć walizek na kółkach. Obowiązywał kompaktowy pakunek rzeczy niezbędnych. Plecak przetrwania. Dzięki temu, że Julek praktycznie co sobotę chodzi na nocowankę do babci Aldony, sam się spakował, nie zapominając dodać: - Mama, euthyrox. Ja tylko rano przygotowałam śniadanie, przekąskę i wodę.
Podróż z Warszawy do Łodzi Fabrycznej to godzina i piętnaście minut. Między drugim kęsem kanapki a czwartym łykiem wody podróż minęła. Zaczęła się łódzka przygoda.
Z Muzeum Światła klasa ruszyła do baru bistro na ul. Kilińskiego. Pani Edyta dobrze wie, że po każdym wydatkowaniu energii, trzeba ją dobrze doładować. Najlepiej schabowym z surówką i ziemniakami. ;)
Przyszedł czas na Ulicę Żywiołów. Podobno Julek był w swoim żywiole. Testował urządzenia, jak coś mu się nie udawało, szedł do animatora i stwierdzał: - Nie działa. I w ten sposób zyskiwał pomoc. Wszyscy bawili się świetnie.
Wreszcie przyszedł czas na chwilę wytchnienia. Nogi mogły odpocząć, oczy nacieszyć się miejscem do spania. Ale nie był to koniec wtorkowych atrakcji. Młodzież zdecydowała, że najsmaczniejsza kolacja, to ta z McDonalda. Trzeba było też zrobić listę zakupów na śniadanie.
Lista to jedno. Zakupy drugie. Wszyscy poszli do sklepu. Pani Edyta bardzo pięknie dba o to, żeby oprócz przyjemności, były też obowiązki.
Po śniadaniu w środę o rześkim poranku na dzieci czekało łódzkie ZOO. Pogoda sprzyjała.
A które zwierzę wywarło na Julku największe wrażenie? Kto Julka dobrze zna, ten szybko odgadnie, że ...
... rekin.
Po ZOO był obiad (pizza) i na deser lody. Te lody to na zachętę. Żeby dobrze szło się na dworzec. Nie za bardzo młodzież garnęła się do powrotu do domu. I to jest chyba najlepsza rekomendacja tej destynacji. I zarazem dowód na to, jak wspaniałą Wychowawczynią jest Pani Edyta (Edytka mówi... nie raz słyszę od Julka. To jedno krótkie zdanie wyraża autorytet, którym cieszy się wychowawczyni i zarazem sympatię do niej). Pani Edyta integruje klasę, zabiera klasę w różne miejsca, w różnych okolicznościach. Wspiera dzieci, uczy je, nigdy nie odpuszcza. Konsekwentnie osiąga cele. Doceniam bardzo Jej wysiłek. Wdzięczność noszę w sobie.
Powrót do domu przeciągnął się trochę. Dzieci nie dojechały do Warszawy Centralnej. Awaria systemu sterowania ruchem mocno namieszała. Rodzice czekali na dworcu Warszawa Centralna, dzieci w pociągu, żeby ruszył, na dworcu Warszawa Zachodnia. Nikt nie wiedział, kiedy zostanie usunięta awaria. Wspólną decyzją Wychowawczyni i nas rodziców postanowiliśmy przemieścić się ten nieduży dystans do Zachodniej, gdzie wychowawczyni postanowiła wysiąść z pociągu. Trzy kilometry, centrum Warszawy, godziny szczytu. Cóż - powrót do domu zajął nam więcej czasu niż zakładałam. Dużo więcej. Wszystko jednak szczęśliwie się zakończyło.
I jeszcze osobiste post scriptum. Gdy pani Edyta znalazła apartament na Piotrkowskiej 37, uśmiechnęłam się i napisałam do niej, że to bardzo blisko kamienicy, w której mieszkała moja Babcia ś.p., na Piotrkowskiej pod numerem 31. W środę dogania mnie zdjęcie. Julek z klasą stoją pod kamienicą na Piotrkowskiej 31. Podpis zdjęcia: "ze specjalną dedykacją dla pani Marty".
Z takimi ludźmi jak pani Edyta lepiej na świecie. Życie się szerzej uśmiecha.
Zdjęcia autorstwa pani Edyty Płochy.