piątek, 26 października 2012

Dźwig

Julek nie używa żadnych słów. Żadnych. Komunikuje się samogłoskami. A, e, o, u, y są na porządku dziennym w różnym kontekście, z różną intonacją i chyba znaczeniem. Julek komunikuje się również gestem. Rozkłada ręce, gdy coś/ktoś zniknie mu z pola widzenia lub sam uskuteczni czegoś brak (wyłączenie telewizora, gdy tata ogląda jakiś pogram informacyjny i pokazanie, że nie ma, weszło do kanonu obowiązkowych rytuałów w naszym domu). Pięknie pomacha na do widzenia, gdy ktoś znika w przedpokoju albo zakłada kurtkę. Co więcej sam macha rączką do taty, gdy rano na horyzoncie pojawia się babcia, a po południu do babci, gdy na horyzoncie pojawiam się ja. Znaczy zaczyna orientować się w następstwach przyczynowo-skutkowych.
Czasem w złości, gdy domaga się jedzenia, usłyszę coś w rodzaju da(j), ale nie jestem pewna, czy: po pierwsze: jest to wyraz; po drugie: Julek używa go ze zrozumieniem. Czasem słyszę coś w rodzaju: „kchi” „kchi” w kierunku Krzysia albo kota odwiedzającego nasz taras.
Julek jutro skończy dwa lata.
Krzyś mając dwa lata budował proste zdania. Mając rok budował swój słownik. Naśladowczo i skojarzeniowo.
W tamtym czasie jeździliśmy do/z żłobka przez plac budowy. Były tam wywrotki, walec – chyba dwa, dźwig i betoniarki. Fascynujący świat dla chłopca. Zawsze w tym samym miejscu mówił: „mam”. – Co masz Krzysiu? – pytałam. Brak odpowiedzi. Dopiero po kilku razach wyartykułowania przez Krzysia słowa „mam” w tym samym miejscu, zrozumiałam, że mam to dźwig. „Mam jak u atlety ramię. Dźwignę tyle, ile chcę. Nie wierzycie? Ja nie kłamię. W końcu dźwig nazywam się!”. Czytany wierszyk z ilustracją dźwigu zadziałał jak katalizator i w głowie Krzysia powstała łatwa do wymówienie definicja maszyny, która w drodze do i z żłobka tak bardzo go fascynowała, że chciał ją głośno opowiedzieć.
Z Krzysiem komunikuję się słowami, z Julkiem uśmiechem, gestem i odgadywaniem julkowej ochoty. Coraz więcej go rozumiem. Bez słów. W Julku pojawiła się niedawno potrzeba porozumiewania z nami. Jest motywacja, powinny być efekty. Powinny, bo nic nie jest oczywiste w Julka rozwoju. Zespół Downa też ma swoje prawa.
Chcę wierzyć, że tak jak swoje kroki, które Julek stawia codziennie po dwa, trzy, czasem cztery, ale robi to codziennie, systematycznie i wytrwale, tak samo jest z mową. I dzisiejsze artykułowanie samogłosek, które chwilami tworzą sylaby ma, ba, ta, da, te, de, aś, są początkiem mowy właśnie. Chcę wierzyć. :)

2 komentarze:

  1. O rany! Pani Marto, właśnie przypomniałam sobie Krzysia książeczkę z tymi pojazdami. i ten wierszyk.. wspomnienia tak szybko wróciły :)

    OdpowiedzUsuń