wtorek, 6 maja 2014

"Lada dzień"

Chłopcy zasnęli. Ja miałam się uczyć. Radek namierzył film na Kulturze.
Zaczęliśmy oglądać.
Schemat wielokrotnie powtarzany. Oni contra system w imię dobra dziecka. A że zwyczajnie (nudno) nie może być, to: oni są parą homoseksualistów (jeden on prawnik, drugi on artysta/drug queen), a dziecko jest upośledzone i nie ich (sąsiadki-ćpunki, która ląduje w pace za posiadanie narkotyków).
Zaczyna się batalia z sądem, dyskryminacją, uprzedzeniami.
Film jakich wiele. Dobrze gra na emocjach, spokojnie buduje napięcie, bohaterowie wzbudzają sympatię, happy endu brak. Więc gdzie jest haczyk?
W bohaterze drugoplanowym, którego zobaczył Radek poszukując czegoś ciekawego do obejrzenia. Marco to kilkunastoletni chłopiec z zespołem Downa.
To nie pierwszy raz, gdy zatrzymujemy się, bo temat dotyka naszą codzienność. Pokazuje coś, w czym tkwimy od trzech i pół lat. Z czym utożsamiamy się. Inność Julka nie odbiera mu prawa do bycia kochanym. I Marca i każdego odrzuconego dzieciaka. To takie proste, a tak trudne do ogarnięcia życiem.
Mam dziś oczy jak królik. Całkiem czerwone.

PS "Lada dzień" w reżysreii Travisa Fine'a. Czy ktoś nie zaangażowany w zespół Downa oglądał ten film? Ciekawa jestem reakcji. Bo moje są zupełnie nieobiektywne. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz