wtorek, 21 sierpnia 2018

Śnieżka

W zasadzie powinnam budować napięcie rozdziałami "Łódź", "Wrocław - pierwsze spotkanie", "Wrocław - ZOO", "Wrocław - ostatni dzień", "Karpacz - droga Bronka Czecha i co z tego wynikło", "Karpacz - zapora Łomnicy", "Lubomierz i Jelenia Góra". Złamię zasadę. Uderzę z grubej rury. Śnieżka. 1609 m n.p.m. Dla jednych niewysoka góra. Dla innych najwyższy szczyt Kakonoszy. Dla nas nasz mały mount everest. A jego bohaterem jest Julek. I Krzysiek (choć ten bohater łatwiejszy jest już do zmotywowania, bo idzie przekabacić go na wyzwanie sportowe).
Śnieżka zdobyta. To w wielkim skrócie.
Teraz rozwinięcie.
Podeszliśmy Julka taktycznie. Żeby chłopaka nie zniechęcić, wjechaliśmy na Kopę kolejką linową (1300 m n.p.m.). Stąd czarnym szlakiem doszliśmy do Domu Śląskiego. Julek szedł chętnie. Tu widać było już jak na dłoni dwa szlaki wiodące na szczyt. Łagodniejszy, ale dłuższy i drugi - stromy, zygzakowaty, ale krótszy. Warunki pogodowe idealne. Słonecznie, sucho, z lekka wietrznie. Ruszyliśmy krótszym, wiedząc już, że gorzej Julkowi się schodzi (czyt. rozdział "Karpacz - droga Bronka Czecha", a! nie było, napiszę, jutro, potem, na pewno). Julek wiedział dokąd idzie, bo widział szczyt, czy raczej charakterystyczny budynek instytutu meteorologii. Ale tak zdeterminowanego go jeszcze nie widziałam. Był fantastyczny. Szedł równo, nie zatrzymując się. Raz na podziwianie widoków i krótki odpoczynek. Potem musiałam go trzymać za rękę, bo robiło się wąsko i stromo. Ale szedł. Ja opowiadałam, o tym, co będziemy robić jutro (w planach był basen), i o tym, co będzie robił po powrocie do domu (wymieniał gry Fifę, Halka, auta) i tak w kółko. A gdy pytałam, czy chce odpocząć, mówił "nie odpocząć" w sposób zrozumiały tylko dla mnie. Po pół godzinie byliśmy na szczycie. Sporo ludzi, fantastyczne widoki i wspaniała satysfakcja.
A potem zaczęło się zejście. Długie, mozolne, chwilami nudnawe, z małymi, przelotnymi kryzysami, odpoczynkiem i colą w Strzesze Akademickiej, głaskaniem napotkanych psów na szlaku (Julek coraz częściej pyta, czy może pogłaskać, zanim przystąpi do głaskania), zaczepianiem ludzi (był pewien odcinek drogi, w której Julek podczepił się pod miłe panie i szedł z nimi równo, a my sobie gadaliśmy), pięknymi widokami, ciszą w uszach i uśmiechem w sobie. Owszem, zdarzyły się odcinki, kiedy niosłam Julka na plecach. Dla wzmocnienia, relaksu (jego, nie mojego), przyspieszenia. Wędrówka trwała łącznie siedem godzin (licząc od wejścia na wyciąg - wjazd zajął niecałe 10 minut). Julek dał radę! Krzysiek dał radę! Nasze nogi dały radę. Byłam dumna z chłopaków. :)

Kopa


w drodze do Domu Śląskiego



w drodze na Śnieżkę





Śnieżka


Droga Jubileuszowa (zejście ze Śnieżki)

Tam jeszcze przed chwilą byliśmy, teraz wracamy

Wracamy i wracamy (Równia pod Śnieżką)



Strzecha Akademicka (przerwa techniczna na colę i idziemy dalej)


wreszcie Mały Staw i Samotnia (cudne miejsce!)



obeszliśmy Mały Staw i dalej w drogę (Julek był nieco rozczarowany, że nie może się kapać)



ciut zmęczeni, większość drogi za nami

Krzysiek gdzie mógł, to wchodził na skały 

ostatni przystanek na bułkę

2 komentarze:

  1. Świetna wycieczka. Pierwszy krok na drodze do pokochania górskich szlaków. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie do tej miłości nie trzeba przekonywać, a dzieci oporne, choć szły. Doszły. Zeszły. I były lody. :)

      Usuń