Wyposażona w zapięcia, nowy plecak kupiony pod wyjazd w góry, wstałam rano we czwartek i nie zniechęcona ciemnymi chmurami zapakowałam drugie śniadanie, bidony z wodą, kurtki przeciwdeszczowe, inne przydasie. O 8:00 wystartowaliśmy z Julkiem. Zdążyliśmy wyjechać za bramę, zaczął padać deszcz. Mało intensywny. Ubraliśmy kurtki i jechaliśmy dalej. Do skm-ki wsiadaliśmy wcale nie tak bardzo mokrzy.
O dziewiątej z minutami wysiadaliśmy na stacji Warszawa Stadion. Jak to przyjemnie i sprawnie wszystko wychodzi, gdy mamy obeznany teren. Przestało padać, zaczęło wiać. Celem naszej wycieczki było ZOO. Ze stacji lajtowy, blisko trzykilometrowy przejazd ścieżkami rowerowymi. Fajnie się jechało.
Przy ZOO poszukiwanie stojaków do zaparkowania rowerów. W aplikacji wszystko jest takie proste. Rzeczywistość weryfikuje, doświadczenie uczy. Gdy już znalazłam miejsce, przypięłam rowery i podeszłam do wejścia, żeby odebrać nasze wejściówki (osoba ON i opiekun wchodzą bezpłatnie), dojrzałam miejscówkę na rowery, na terenie ZOO, tuż za budką ochrony. Zapytałam, uzyskałam odpowiedź twierdzącą, że tak, że można tu zostawiać rowery. Wróciłam więc z Julkiem po nasze jednoślady. Przeparkowaliśmy je w bardziej bezpieczne miejsce. Mogliśmy teraz spokojnie rozpocząć zwiedzanie.
Bardzo trudno było mi skierować uwagę Julka na właściwy cel wycieczki. Nastoletniość Julka ma też swoje wady. Więcej w nim misia, który lubi smakołyki i mało ruchu, niż energicznego, ciekawskiego lemura. Nie chcę, żeby to aktualne spowolnienie zmieniło się w trwały nawyk. W końcu wypracowaliśmy kompromis. Lody, potem słonie, żyrafy, wielbłąd, niedźwiedź i lew, potem przerwa na kawę (ja) i kanapki (Julek). Gdzieś pomiędzy wpasował się plac zabaw, który bardzo na plus zmienił swój kształt od czasu, gdy ostatnio odwiedziłam ZOO. A było to ponad dziesięć lat temu. Julkowi przypadł do gustu. Atrakcja okazała się ciekawsza od zwierząt, które mijaliśmy po drodze.
Ostatecznie Julek rozchmurzył się i z większym zaangażowaniem uczestniczył w tym, co działo się wokół. A gdy zjadł drugie śniadanie wpadł w ogóle w doskonały nastrój. Poczuł przypływ energii (jak ja po kawie).
Kładką zeszliśmy-zjechaliśmy do bulwarów wiślanych, potem w lewo w kierunku Syrenki (pomachaliśmy jej) i Mostem Świętokrzyskim do stacji Warszawa Stadion. Ładna pętelka z przerwą na ZOO.
W domu byliśmy o 14:00.
Z ogromną satysfakcją i buzującymi endorfinami wzięłam się za szykowanie obiadu. W planach miałam spaghetti. Jedno z ulubionych dań Julka. W pełni zasłużył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz