piątek, 20 czerwca 2025

Rowerem do ZOO

Plan narodził się w środę. Wizja spędzenia przez Julka większości świątecznego czwartku na rozrywkach multimedialnych, podczas gdy ja będę ogarniać z lekka zapuszczony dom tak mnie zniechęciła, że aż zmotywowała do działania. Potrzebowałam tylko solidnych zapięć do naszych rowerów. Nie chciało mi się krążyć po zatłoczonej Warszawie. Zamówiłam więc przez internet z odbiorem w sklepie, idealnie po drodze. Szybka, sprawna akcja. Tak lubię. 

Wyposażona w zapięcia, nowy plecak kupiony pod wyjazd w góry, wstałam rano we czwartek i nie zniechęcona ciemnymi chmurami zapakowałam drugie śniadanie, bidony z wodą, kurtki przeciwdeszczowe, inne przydasie. O 8:00 wystartowaliśmy z Julkiem. Zdążyliśmy wyjechać za bramę, zaczął padać deszcz. Mało intensywny. Ubraliśmy kurtki i jechaliśmy dalej. Do skm-ki wsiadaliśmy wcale nie tak bardzo mokrzy. 

O dziewiątej z minutami wysiadaliśmy na stacji Warszawa Stadion. Jak to przyjemnie i sprawnie wszystko wychodzi, gdy mamy obeznany teren. Przestało padać, zaczęło wiać. Celem naszej wycieczki było ZOO. Ze stacji lajtowy, blisko trzykilometrowy przejazd ścieżkami rowerowymi. Fajnie się jechało.




Przy ZOO poszukiwanie stojaków do zaparkowania rowerów. W aplikacji wszystko jest takie proste. Rzeczywistość weryfikuje, doświadczenie uczy. Gdy już znalazłam miejsce, przypięłam rowery i podeszłam do wejścia, żeby odebrać nasze wejściówki (osoba ON i opiekun wchodzą bezpłatnie), dojrzałam miejscówkę na rowery, na terenie ZOO, tuż za budką ochrony. Zapytałam, uzyskałam odpowiedź twierdzącą, że tak, że można tu zostawiać rowery. Wróciłam więc z Julkiem po nasze jednoślady. Przeparkowaliśmy je w bardziej bezpieczne miejsce. Mogliśmy teraz spokojnie rozpocząć zwiedzanie. 





Szybko się okazało, że większą frajdę z chodzenia po ZOO mam ja niż Julek. Jego trasa najlepiej, gdyby przebiegała od punktu z lodami do punktu z pamiątkami, a stąd do punktu z kanapkami, które niosłam w plecaku. Moja trasa wiodła od flamingów do małp, dalej słoni, żółwi, ptaków. Zupełnie nie po drodze nam było.

Bardzo trudno było mi skierować uwagę Julka na właściwy cel wycieczki. Nastoletniość Julka ma też swoje wady. Więcej w nim misia, który lubi smakołyki i mało ruchu, niż energicznego, ciekawskiego lemura. Nie chcę, żeby to aktualne spowolnienie zmieniło się w trwały nawyk. W końcu wypracowaliśmy kompromis. Lody, potem słonie, żyrafy, wielbłąd, niedźwiedź i lew, potem przerwa na kawę (ja) i kanapki (Julek). Gdzieś pomiędzy wpasował się plac zabaw, który bardzo na plus zmienił swój kształt od czasu, gdy ostatnio odwiedziłam ZOO. A było to ponad dziesięć lat temu. Julkowi przypadł do gustu. Atrakcja okazała się ciekawsza od zwierząt, które mijaliśmy po drodze. 















Ostatecznie Julek rozchmurzył się i z większym zaangażowaniem uczestniczył w tym, co działo się wokół. A gdy zjadł drugie śniadanie wpadł w ogóle w doskonały nastrój. Poczuł przypływ energii (jak ja po kawie).



Opuszczaliśmy ZOO gotowi na nową porcję wrażeń. Zaplanowałam nam małą przejażdżkę. Rundka wokół ogrodu zoologicznego do mostu Gdańskiego, tam zawijka i ścieżką rowerową wzdłuż Wisły do kładki pieszo-rowerowej, którą z Julkiem zgodnie oboje uwielbiamy. Wjechaliśmy, wróć - weszliśmy bo mocno pod górkę - od strony praskiej. Słońce wychylało się zza chmur, mocno wiało, przyjemność z jazdy i mijanych widoków eksplodowały.







Kładką zeszliśmy-zjechaliśmy do bulwarów wiślanych, potem w lewo w kierunku Syrenki (pomachaliśmy jej) i Mostem Świętokrzyskim do stacji Warszawa Stadion. Ładna pętelka z przerwą na ZOO.
W domu byliśmy o 14:00.
Z ogromną satysfakcją i buzującymi endorfinami wzięłam się za szykowanie obiadu. W planach miałam spaghetti. Jedno z ulubionych dań Julka. W pełni zasłużył. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz