środa, 29 lutego 2012

Kiedy widzę słodyczę, to kwiczę...

Jesteśmy słodkożercy. Trochę ze wstydem to przyznaję. Poobiednie deserkowanie się słodyczami należy już do domowego rytuału. W Wielki Post wypowiedziałam swoim nawykom wojnę. Wojuję sama, bo chłopaki ... dla nich takie wyrzeczenia są nie na miejscu. Lubią, oj lubią podelektować się małym słodkim co nieco.
Zwykle wygląda to tak. Radek z koszykiem pełnym różnych delicji wędruje na kanapę. Tuż przy nim sadowi się Krzyś. A od niedawna przyłazi Julek. Odkąd poczuł słodkiego bakcyla, zrobił się z niego stały bywalec kanapowych podwieczorków. Bardzo zabawnie to wygląda, bo kiedy tylko usłyszy szelest papierka albo chrzęst rozrgyzanego wafelka, rzuca każdą czynność i raczkuje wytrwale do celu. Dobiega w raczkach do kanapy. Kładzie rączki na jej krawędzi, podciąga się zwinnie i jest ... głowa jego ląduje ponad siedzenie kanapy tak, że wzrok wszystko ogarnia. Za chwilę słychać donośne i bezkompromisowe "yyyyy". W wolnym tłumaczeniu: "no na co czekacie, dawajcie i mnie!". Musi obejść się symbolicznym okruchem. Albo jakimś owocem, bo zdrowszy i lepszy dla niego.
Ale lubię patrzeć, jak negocjuje. :)

Oto krótka fotorelacja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz