Krzyś jest chory. Zaczęło się od kaszlu. Żadne domowe sposoby nie zadziałały. Tym razem infekcja zmogła Krzysia i pojawiła się gorączka. W piątek wylądowałam z nim u lekarza, oskrzela były już zajęte.
W chorowaniu dzieci jest pewna prawidłowość. Jeśli tylko temperatura się utrzymuje, nie ma dziecka. Poleguje, popłakuje, energia znika. Smutny widok. Wtedy mama jest najważniejsza i najpotrzebniejsza! A gdy tylko temperatura spada, dziecko jest jak nowonarodzone.
Zostałam z Krzysiem. Między kolejnymi dawkami Nurofenu Krzyś łapał formę. I o ile kaszel mu na to pozwalał, zaczynał dokazywać, tyle że w spowolnionym tempie. W jednej z takich przerw bez gorączki usiadł sobie na podłodze, żeby pooglądać bajkę w telewizorze. Siedział nieborak bez uśmiechu, oczy zaszklone, żal serce ściskał. Nie tylko moje. Julek kręcił się wokół i jemu przeszkadzała widocznie bezenergia Krzysiowa. W pewnej chwili podraczkował do brata. Blisko, bliziutko. Usiadł na wprost niego, tuż przy buzi, wyciągnął rączkę, dotknął nią policzka Krzysia i łagodnie wyrzekł swoje "de-de-de". Po swojemu pocieszał Krzysia.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz