sobota, 17 listopada 2012

Trudność

Po ostatnim zabiegu, gdy Julek doszedł już do siebie, odwiedziła nas w sali młoda pani doktor, która operowała Julka. Zajrzała, zapytała, jak Julek, a potem nachyliła się nad nim, pogłaskała go z sympatią po głowie (tak zupełnie od siebie) i zapytała mnie o jego rozwój.
– Dobrze, bardzo dobrze. – odpowiedziałam. – W swoim tempie, ale do przodu. – dodałam. A ona uśmiechnęła się (bez współczucia) i bardziej stwierdzając niż pytając rzekła:  – Trudne jest takie macierzyństwo.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Po prostu nie wiedziałam.
Jestem mamą i tyle. Z czułością, tkliwością, rozdrażnieniem, śpiewaniem kołysanek, rozśmieszaniem, smażeniem naleśników i przewijaniem, karceniem, myciem, chwaleniem i pieszczotą, opatrywaniem skaleczeń, zmęczeniem itd. ... Z całym tym matczynym arsenałem uczuć, lęków i zachwytów nad własnymi dziećmi. A że przy Julku doszedł dodatkowo do obsługi jego chromosom, to i nim się zaopiekowałam. ;)
I pewno przeszłabym do porządku dziennego nad słowami pani doktor i głowy bym sobie tym nie zawracała, gdyby nie ostatnia częstotliwość zetknięć mych z niemowlakami. A że przy takich spotkaniach nie mogę się oprzeć pokusie wzięcia takiego maleństwa na ręce, więc brałam. Potem gadałam. Otrzymywałam uśmiech albo i serię uśmiechów. Znów gadałam, w odpowiedzi słysząc śpiewne wokalizacje. Uczestniczyłam w przewijaniu. A raz to nawet wpadłam w popłoch na widok braku siusiaka i jajcunów. :))
Miałam te dzieciaki na rękach i nadziwić się nie mogłam, że nie są budyniowe, a ich spojrzenia są pewne, czyste, niezagadkowe. Gdyby w tym momencie pani doktor powiedziała coś o trudności macierzyństwa, chyba umiałabym się do tego odnieść. Rozwój zdrowego dziecka jest przewidywalny. Ma swoje etapy, zakończone osiągnięciem docelowym. Większość spraw, które dzieją się z dzieckiem, jest oczywista i zrozumiała. Komunikacja dokonuje się niemal automatycznie, z kluczem do zrozumienia małego słowotwórcy w zasięgu ręki i przy niewielkim wysiłku głowy.
Chcę napisać (ale nie wiem, czy wyrażę właściwie to, co czuję), że na co dzień w obcowaniu z Krzysiem i Julkiem, nie zastanawiam się nad różnicami, trudnościami i upośledzeniami, jestem z nimi i przy nich. I już. Czasem tylko z tej naszej normalności wytrąca mnie coś. Wtedy dostrzegam, jak dużo prościej byłoby, gdyby Julek nie miał zespołu Downa. Dostrzegam ze zdziwieniem. Bez smutku. Z malutką zazdrością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz