środa, 19 listopada 2014

Nie gęsi?

Ostatnio Krzyś z wielkim zapałem oddaje się odczytywaniu otaczającej go rzeczywistości. Literuje więc w kuchni na: chlebaku b-r-e-a-d (co to jest, mamuś?), maselniczce b-u-t-t-e-r (a to?). Literuje w innej przestrzeni domowej. Na przykład w łazience: s-o-a-p  h-o-n-e-y  m-e-l-o-n albo s-h-a-m-p-o-o albo na tubce z pastą do zębów b-i-g  t-e-a-t-h. Taty podkoszulek: p-a-r-t  t-w-o. Moja bluzka: n-e-w  y-o-r-k. Lampka nocna Julka: b-e-a-r. Krem Julka: b-a-b-y  c-r-e-a-m. Nawet poduszki na Krzysia kanapie: c-a-r  r-e-a-l-l-y  v-i-n-t-a-g-e.
I nagle odkrywam razem z nim, że funkcjonuję w jakiejś dwujęzycznej krainie, w której swojskie wyrazy znalazły obcojęzyczne zamienniki. Purystką językową nigdy nie byłam, ale teraz mnie rejowski szlag trafia! Bo nie wiem, doprawdy nie wiem, jak moje dziecko ma czytać po polsku na angielskich tekstach? Help!
Gę, gę, gę...

3 komentarze:

  1. Hmm..ale zawsze można przecież kupować rzeczy z polskimi napisami, czyż nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne :) Przyznam, że dopóki Krzyś nie zaczął czytać, nie zwracałam uwagi na ten nawał anglicyzmów wokół. Kupuję ulubione mydła i szampony, bo je lubię, kanapa jest polskiego producenta, wspomniana w poście bluzka i podkoszulek również. O lampce nocnej nie wspomnę. A jednak gdy kupowałam te rzeczy, nie przeszkadzało mi to. Słuchając jak Krzyś literuje, zaskoczyło tylko i nie powiem - zirytowało.

      Usuń
  2. Nie ma. Ale podsunęłaś mi pomysł na książkę pod choinkę. Sama zresztą z sympatią sobie pooglądam.

    OdpowiedzUsuń