czwartek, 16 lipca 2015

Praca i endo

Przeżyłam. Uffff. I nawet miło przeżyłam. Ten dzień.
Zaryzykowałam karkołomny pomysł, co by dwa razy nie pokonywać tej samej drogi (35 w jedną i 35 w drugą - kilometrów i znów to samo 35 w jedną, 35 w drugą, z jednym mostem wyłączonym z ruchu, co mimo wakacji daje się podróżującym we znaki).
Dostałam przychylność szefostwa i wzięłam do pracy Julka! Plus zestaw ratunkowy. Towarzyszył mi prawie skręt kiszek, że nie uda się w jednych gaciach, którego jednak nie dawałam po sobie znać.
Julek spędził ze mną w pracy parę godzin (rzecz jasna ja na pracy skupiać się nie mogłam, więc nadrabiać będę jutro), potem zaliczył wycieczkę o kilka przecznic dalej do endokrynologa, gdzie spędził kolejną godzinę, a potem jeszcze kolejną w podróży do domu.
Bez pampersa.
Ze skutecznymi odwiedzinami przybytku, do którego nawet król piechotą itd. Oddawanie moczu po męsku wychodzi mu najlepiej. Kupy nie wystąpiły podczas wyprawy. Pewno wystarczyły te poranne cztery, z czego dwie - choć że rzadkie - uwaga! uwaga! złapane do nocnika (po ponad miesiącu strzelania w gacie).
Tarczyca ma się dobrze. Poziom cukru w normie. Zaświadczenie jest. Szykujemy się na drenaż uszu do Kajetan. W przyszłym tygodniu kolejna seria wyjazdów medycznych.
Intensywność bycia z Julkiem bez pośpiechu i w skupieniu tylko na nim (Krzyś w Bielsku szaleje z babcią Krysią) pozbywa wielu krytyczno-miauczących momentów i daje szerokie pole do spokojnych negocjacji. Idzie się z Julkiem dogadać. :)
A, i jeszcze jedno, nasz krasnal wyskoczył w górę. Mierzy 102 cm bez dwóch milimetrów. Stał się z metra cięty.
Potwornie go kocham!



1 komentarz: