poniedziałek, 7 maja 2018

Majówka dzień drugi

Drugi dzień majówki raczej bez spinki. Na luzie. Z niespodziankami.
Sandały. Na gwałt potrzebne sandały, bo z wiosny zrobił się upał, w dodatku cały w stokrotkach. Okoliczne sklepy objechane. Właściwych butów brak. Lato zaskoczyło sprzedawców. W drodze powrotnej oczywiście plac zabaw (motyw przewodni wycieczek rowerowych z Julkiem i karta przetargowa różnych aktywności,w tym zakupów i strzyżenia włosów). Popołudniu miało być spotkanie z pedagogiem w poradni psychologiczno-pedagogicznej, żeby zadość uczynić procedurom odroczenia obowiązku szkolnego Julka, jednak spotkanie odwołano i przeniesiono na poniedziałek za dwa tygodnie.
Popołudniu pojechaliśmy na festyn. Trzy kilometry od domu. Wata cukrowa, karuzele, dmuchana zjeżdżalnia, strażacy, strzelnica, scena i te sprawy. Wiejskie boisko stało się miejscem lokalnej imprezy. Tylko przed wejściem kręcili się tajniacy wyposażeni w okulary przeciwsłoneczne i słuchawki w uszach, za wejściem wyprostowani na baczność stali burmistrz i radni - wszyscy pod krawatami, za nimi w szeregu dziennikarze i kamery gotowe do akcji. Na nas czekają? ;)
Ktoś ważny jedzie podnieść rangę corocznej imprezy - pomyślałam. Andrzej Duda z małżonką - sprzedał nam szybko wieść gminną Krzyś, który spotkał kolegę dobrze poinformowanego. Jako żywo para prezydencka stanęła na murawie naszego boiska odświętnie przybranego, odmienionego. Ściśle otoczona wianuszkiem ochrony przez godzinę obchodziła festyn witając się z mieszkańcami. Nieoficjalna wizyta. Uśmiechy, rozmowy, zdjęcia. Julek zaliczał kolorową watę cukrową, babcia Krysia sesję fotograficzną z prezydentem i jego żoną. Co kto lubi. :)
A wieczorem Julek zaliczył swój pierwszy rockowy koncert na żywo. Imprezę uświetnił Lady Pank. Spodziewałam się, że to Julek długo nie wytrzyma. Ale ten rozochocony muzyką (te solówki Borysewicza), na rękach - raz moich, raz - Radka, bił brawo, podrygiwał w takt muzyki i śpiewał "Mniej niż zero" wyraźnie podkreślając "zero". Za to Krzyś (którego na ręce wziąć już się nie da) widział plecy i tylko plecy. Czyjeś. Przed sobą. Nie mógł oblecieć stoisk, co czynił z ochotą popołudniu. Nie mógł spotkać się z kumplem, z którym umawiał się przez telefon. Tłum był gęsty i duży. Zniechęcał do jakichkolwiek wędrówek. "Mniej niż zero" nie uratowało imprezy. ;) Trzeba było wyjść przed jej końcem. Bisów nie zaliczyliśmy. A szkoda! Chłopaki na scenie dawali czadu. Teksty - mimo upływu lat - cały czas aktualne.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz