Droga do Krakowa charakteryzuje się tym, że nigdy nie wiadomo, na jaki trafi się korek.
Trafiliśmy na średnio uporczywy. Podróż trwała więc pięć godzin, powrót już cztery z kawałkiem (ale to przez niedzielny poranek). Chłopaki znośnie przesiedzą taki wojaż. Duży udział w tej znośności ma sprzęt telefoniczny. W drugiej kolejności repertuar śpiewany i słuchany melodii wszelakich, łącznie z odpalanym na tę okazję "Upiorem z Opery" (ulubiony fragment to ten, gdy primadonna zaczyna tracić głos, upiór ekzekwuje swoją listę życzeń, a na koniec spada żyrandol). Julek wtedy śpiewa razem z upiorem (drżyjcie szyby w mijanych samochodach). Jest konsumpcja, negocjacje w sprawie ilości wypijanej coca-coli (na co dzień nieobecna w domu, w podróży służy do przekupstwa nudy, z której dzieją się niedobre, irytujące rzeczy), przystanek na sisusiu. Normalnie festyn i kolorowe jarmarki.
Nasz Kraków to znajomi. Spotkania w niedosycie. Snu niewiele. Deszcz niestraszny, bo nawet jeśli zmoknięci docieramy do celu, to gospodarze nie zostawiają na nas mokrych ubrań. Te suszą się na rozłożonej w trybie od ręki suszarce, a my otuleni troską i życzliwością, pysznie nakarmieni, możemy spokojnie siedzieć i gadać i śmiać się i podziwiać piękne efekty hobby gospodyni i wspominać (Monia, zdjęcie "Wysłuchany hejnał" tobie dedykuję :) ) i opowiadać różne niepokoje. Dzieci obok zajęte sobą. Niektóre to nawet łapią okienko pogodowe, żeby rowerem i hulajnogą dotrzeć na boisko i zagrać mecz. Piłka nożna we wspólnym temacie.
Jest jeszce spacer po Rynku, hejnał o dwudziestej, kawałek koncertu z okazji Wianków (nam trafiła się Natalia Przybysz z piosenką "The Banana Boat Song" z filmu "Sok z żuka"), lody na Grodzkiej. Czas się zatrzymał. Na ułamek sekundy.
Potem szast-prast pognał znów, z impetem zabierając nas do domu.
![]() |
Upiorny Julek. Śpiewa. |
![]() |
Wysłuchany hejnał |
![]() |
Adam, Krzyś, Julek i Kosma ;) |
A nas nie odwiedzili. Brzydko! Czekamy na następny raz!! :)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem dokładnie rozplanuję pobyt. Obiecuję :)
Usuń