wtorek, 29 stycznia 2019

Muzeum Powstania Warszawskiego

W sobotę pojechaliśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego.
Wycieczka adresowana była przede wszystkim do mojej Mamy (była ze mną zaraz po otwarciu muzeum w 2004 r.) i do Radka (nie był wcale). W dalszej kolejności do Krzyśka (ostatnio żywo zainteresował się obozem koncentracyjnym w Oświęcimiu i słuchał z przejęciem historii tego miejsca, pomyślałam, że warto kuć żelazo póki gorące), na końcu Julka. Treść i forma. Oceniłam, że za treścią Julek niekoniecznie będzie podążał, ale forma może go zainteresować na tyle, że pozostała część wycieczki będzie mogła w spokoju treściwie zwiedzać muzeum. W zasadzie moje przewidywania się spełniły poza jednym – Krzysiek już po pół godzinie był znużony i formą i treścią. Bo trudne to jest muzeum. Wymagające cierpliwości, uwagi, skupienia, lektury, przynajmniej minimalnej wiedzy na temat okoliczności wybuchu powstania. Trochę za wiele jak na prawie jedenastolatka, dla którego nadal motorem nakręcającym działanie jest ruch, aktywność, piłka nożna. Julek pozostał przy formie i chłonął niecodzienne miejsce. Przejmujące, zadziwiające, ciekawie przedstawiające świat moich dziadków – tak nieodległy czasowo, a tak trudny do ogarnięcia umysłem.
Chłopcy przycupnęli w Pokoju Małego Powstańca. Przez dłuższą chwilę ze słuchawkami na uszach chłonęli opowieść o powstaniu, opowiadaną przez chłopca mniej więcej w ich wieku. Julek wyłapał wyrazy: „pistolet paff, paff”.
Telefon do powstańca – ulubione miejsce Julka. Wykręcał numer na telefonie tarczowym, słuchał, przerywał nagranie pytając: „słucham?”, „tak?”, trochę zdziwiony, że odpowiedź ciut rozmija się z jego oczekiwaniami. Tutaj przeważyła forma, która urzekła Julka bardzo.
Za to Krzyśkowi do wyobraźni przemówił pokój skrytek – miejsce odwzorowujące umeblowany pokój w przedwojennej kamienicy, gdzie w przedmiotach codziennego użytku ukrywano zaszyfrowane wiadomości. Krzysiek namacalnie mógł pojąć znaczenie wyrazu „konspiracja”. Julek zawołał: „Mama, klocki!”. Na podłodze rzeczywiście rozsypane były drewniane klocki, a pośród nich lokomotywa – dziecięca zabawka, w której umieszczono wiadomość o wybuchu powstania.
Był bój o maszynę do nadawania wiadomości alfabetem morse’a. Julek nie był zainteresowany zasadą działania (przerastała jego możliwości percepcyjne). Jemu samo przyciskanie sprawiało frajdę. Krzysiek musiał długo czekać na swoją kolej.
Zrozumiałam, że dla zwiedzającego po raz pierwszy to miejsce, z niewielką wiedzą na temat wojennej przeszłości, potrzebny jest przewodnik, którego opowieść nie będzie utkana ze szczegółów, które po kilku minutach spowodują zagubienie, ale przewodnik, który w przystępny sposób opowie o tamtych trudnych i dramatycznych czasach. Przedstawi informacje tak, że rozpali w zwiedzającym ciekawość, pozostawi niedosyt, otworzy na historię, która działa się wcale nie tak dawno. Nasza wycieczka nie miała żadnego przewodnika.
Chłopcy w muzeum zdołali wytrzymać ponad godzinę. Julek wyniósł z niego naklejki z symbolem Polski Walczącej (dostał od pana w szatni), Krysiek kartki z kalendarza 1944 r. (od 30 lipca do 7 sierpnia). Mam nadzieję że kiedyś przeczyta je uważnie.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz