niedziela, 25 sierpnia 2024

Na szlaku

Bywamy w Bielsku-Białej systematycznie, ale na szlaki górskie nie wchodzimy. Raz zaliczyliśmy wjazd i zjazd na Szyndzielnię, gdy chłopcy byli mali. Dawno, dawno temu. Właściwe dlaczego tego nie zmienić? Prawdę powiedziawsszy to Julek mnie zainspirował i zmobilizował. Dopytywał o góry. Założyłam, że tęsknił. W tym roku przerwaliśmy naszą kilkuletnią tradycję wyjazdów wakacyjnych w góry. Julek nauczył się chodzić po wzniesieniach, czy polubił to łażenie, nie wiem do końca, ale zrobił się starszy, dojrzalszy, nie bałam się pójść z nim sama na szlak. 

Jadąc do Bielska miałam już zaplanowaną wędrówkę. Wzięłam plecak, ubrania, buty. Pilotowałam pogodę. Najlepszy wydawał się czwartek. Pochmurno, rześko, ale bez deszczu. O ósmej piętnaście wyszliśmy z domu. Celem naszym była stacja kolei linowej Szyndzielnia. O 9:30 wsiadaliśmy do wagonika, który zabrał nas w górę. Tu szlakiem żółtym ruszyliśmy w kierunku Klimczoka, po drodze zatrzymując się na toaletę w schronisku Szyndzielnia. Ponieważ byliśmy już na pułapie tysiąca metrów, szło się przyjemnie. Po czterdziestu minutach zameldowaliśmy się w schronisku Klimczok. Tu mieliśmy zaplanowany piknik. Julek zjadł drugie śniadanie, wypisał kartkę z pozdrowieniami dla swojej wychowawczyni, dziabnęła go lekko osa, co zniósł bez paniki, ja wypiłam kawę, zorganizowałam od obsługi schroniska kawałek cebuli, którym potraktowałam ugryzienie. 






Ruszyliśmy dalej. Kontynuowaliśmy wycieczkę żółtym szlakiem w kierunku Błatniej przez  Klimczok - Trzy Kopce - Stołów - Błatnią do Schroniska pod Błatnią. Drogowskaz pokazywał 1,5 h wędrówki, nam ten dystans zajął grubo ponad dwie godziny. Poza widocznym przewyższeniem w drodze na szczyt Klimczoka, który dla Julka nie był dużą trudnością, bo widział szczyt, reszta drogi wiła się łagodnie. Raz trochę z góry, raz pod górę. Największym wyzwaniem dla Julka okazały się kamienie. Takie średniej wielkości, które uciekają spod nóg, narażając stopy na wygięcia. Na tej trasie było wiele kamienistych odcinków. Droga zaczęła się dłużyć i męczyć Julka. Ale szedł. Czasem przystawał. Za często przystawał. Zaczęłam się martwić, ale niepotrzebnie. Minęliśmy bardzo nieoczywiste szczyty Trzech Kopców i Stołów. Przy jednym zrobiliśmy dłuższą przerwę na przekąskę i ogląd stóp. Julek narzekał na duży palec. Stopy były bez obtarć. Niepotrzebnie dzień wcześniej obcięłam synowi paznokcie albo raczej niepotrzebnie za krótko. To - szczególnie przy schodzeniu - i naturalnym ocieraniu palców o czubek buta powodowało u niego dyskomfort i chyba nawet ból. Plus kamienie. Plus brak widoku dachu schroniska. Zaczął się kryzys. Na szczęście słodka przekąska i obietnica coca-coli w schronisku na Błatniej w pakiecie z masażem stóp postawiła Julka do pionu i znów szedł cierpliwie, krok za krokiem. 

















W schronisku obiecana cola i masaż stóp. Do Wapienicy - niebieskim szlakiem - zostało nam dwie godziny, które pokonaliśmy w dwie i pół. Na kamieniach zwalnialiśmy, na nie-kamieniach wchodziliśmy na śrubę. Julek wiedział, że schodzimy na autobus. Ta część wędrówki zawsze najlepiej mu wychodzi. Zmierza do końca. Celu. 

Idąc gadaliśmy, milczeliśmy, śmialiśmy się, narzekaliśmy. Julek: - Nogi trzęsie. Ja: - Julek, moje też. Julek w śmiech. No pewnie. Fajnie, gdy towarzysz niedoli podobnie cierpi. 

Julek wymyśla historyjkę, jak z Dominikiem Ch. z klasy idą bez mamy i taty. I jest błoto. I wpadają. I są cali w błocie. I straszni. Śmiech. Ja pytam, co dalej. Julek: - Nie znam. To podrzucam garść pomysłów. Julek przebiera jak w ulęgałkach. Kolejne metry, kilometry, minuty płyną nie wiadomo kiedy. Idziemy. Jest fajnie. Na Palenicy krótki przystanek. Jeszcze nie wiemy, że najtrudniejszy, kilkusetmetrowy odcinek przed nami. Za wiele lat temu chodziłam po tych szlakach. Niewiele pamiętam. Zaczyna się zejście w dół, mocno w dół po naszych znielubionych kamieniach. Teraz naprawdę nogi się trzęsą. Trzymam Julka za rękę. Krok za krokiem. Nieśpiesznie. Z częstymi krótkimi przystankami. Dajemy radę. Julek daje radę. Ostatnia ponad kilometrowa prosta do przystanku linii nr 16 w Wapienicy Zapora to już bajka z happy endem. 






W domu, u babci Krysi jesteśmy o 17:15. Zmęczeni, zakurzeni, szczęśliwi. 

To chyba najdłuższy dystans, który do tej pory przeszedł Julek. Krokomierz pokazuje ponad 31 tys. i dystans 20 km. W rzeczywistości jest ich mniej. Nieważne ile. Ważne, że Julek chciał iść w góry. Wędrując potrafił pokonać trudności. Nie zrażał się i szedł dalej, chwilami czerpiąc z tej wycieczki dużą frajdę. Jestem z niego bardzo dumna. Zdziwiona odkrywam, że na pokładzie mam o jednego turystę górskiego więcej. 

6 komentarzy:

  1. Dumna w Was jestem tak , że nie potrafię opisac 🥹🌈🌞🙏🦋

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudna wycieczka, sama bym się zmęczyła! Na Błatnią ta ostatnia stroma prosta to zasadzka😜 Super, że przełamałaś obawy i okazało się, że Julek to waleczny gorołaz👍Buziaki dla Julka❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwa zasadzka. Drugi raz nie zabrałabym Julka na ten odcinek. Chyba tylko świadomość, że to już końcówka tego szlaku i niedługo będziemy dobijać na przystanek, uchroniła Julka przed kompletnym załamaniem. Ale poradził sobie.

      Usuń
  3. Zuch chłopak, a Ty zuch mama! ❤️Super, że robi postępy 😊👍Buziaki dla Was, Iv

    OdpowiedzUsuń