piątek, 11 lipca 2025

Rysy

Na Rysy chcieliśmy wejść już dwa lata temu. Ale, że wydało nam się to trochę za bardzo z rozpędu, bez przygotowania, zdecydowaliśmy, że zrobimy to za kolejnym pobytem. Grupa chętnych wynosiła wtedy kilka osób, w tym Ada z zespołem Downa. 

Jadąc w tym roku miałam przestudiowane wszystkie wskazówki, rady, konieczne i nieobowiązkowe rzeczy, przede wszystkim szlak. Miałam, mieliśmy dobrze przeanalizowaną trasę. Od początku wiedzieliśmy, że pierwszy raz z Rysami zmierzymy się od strony słowackiej. Kwestią było tylko ustalenie startu (do parkingu Popradzkie Pleso z Zakopanego jedzie się grubo ponad godzinę, w niekorzystnym momencie nawet 1,5 godziny) i złapanie okienka pogodowego (na tym wyjeździe aura wyjątkowo nam sprzyjała). 

Ostatecznie wybraliśmy czwartek na wycieczkę na Rysy. We wtorek wykupiliśmy ubezpieczenie (za ewentualną akcję ratunkową na Słowacji trzeba słono płacić). Kasiu, dziękuję raz jeszcze za ogarnięcie naszej grupy! W środę wypożyczyliśmy kaski (tylko dwie osoby je założyły wchodząc na szczyt). We czwartek ustawiliśmy pobudkę na 3:00. O w pół do czwartej ruszyliśmy w dwa samochody. Dziewięcioosobowa, zaspana grupa gotowa na przygodę. 

O tej porze nawet Zakopane smacznie śpi. Droga była pusta. Na parking, z którego zaczyna się szlak na Rysy, dojechaliśmy w godzinę piętnaście minut. Koszt parkingu 15 Euro. Są parkomaty. 

Poranek był mocno rześki. Wcale nie zapowiadało się na upał, który poczuliśmy dużo później. Po ogarnięciu toalety (toi-toie), opłaty za parking, wypakowaniu, przepakowaniu, ubraniu kolejnej warstwy ubrania, ruszyliśmy. Dochodziła piąta rano. Na pokładzie naszego żółtego szerszenia byli: Krzysiek, Maciek i Wiktor (brat Igora). Kierowcą, ale nie szefową - byłam ja. 

Szlak na Rysy od tej strony jest rzeczywiście łatwy. Łatwy dla turysty, który ma już trochę obeznane tatrzańskie szlaki. Wchodził na przykład na Małołączniak, schodził z Ciemniaka, był w Wysokoch Tatrach. Zetknął się z ekspozycją na Zawracie, Szpiglasowym Wierchu, czy Świnicy. Nic na tym szlaku nie zaskakuje. 

Początkowo, około 4 kilometry wchodzi się asfaltem pod górkę. Po niecałej godzinie marszu trasa zaczyna piąć się ścieżką w lesie, żeby po jakimś czasie meandrować wśród kosodrzewin. Za chwilę krajobraz się zmienia, zaczyna dominować kamieniste oblicze gór. To ta dzikia, ledwo ujarzmiona, moja ulubiona odsłona Tatr. Szlak pnie się zygzakiem. Cały czas w górę, z czasem coraz ostrzej. Mijany Żabi Staw zostaje w dole, pojawia się jedyna na tej trasie drabinka i łańcuchy, o niewysokim stopniu trudności. 








Za drabinką są jeszcze jeden, dwa zygzaki, nie pamiętam dokładnie ile, bo mozolnie krok za krokiem pięłam się w górę, wyjątkowo tego dnia w mało sprzyjającej formie, gdy szlak nabiera tempa. Jest mocniej w górę i już wiesz, choć nigdy wcześniej tu nie byłaś, że za chwilę wyłoni się Chata pod Rysami. Ostatnia baza przed szczytem. 





Wyżej i wyżej. I nagle dostrzegasz, że sięgasz prawie chmur, choć to jeszcze nie docelowy punkt, do którego zmierzasz. Widoki robią wrażenie. Łapiesz oddech. Jesteś w chacie. Godzina 8:20. Za dziesięć minut pojawia się Krzysiek z Maćkiem, jeszcze za chwilę Ada z rodzicami, Agata z Łukaszem i Wiktor. 

Chłopaki po kilku minutach odpoczynku uznają, że mogą ruszać dalej. Ada rezygnuje z wejścia na szczyt. Jej mama postanawia kontynuować wędrówkę. 

Ruszam z chłopakami. Z chaty mamy 45 minut na Rysy. Znów wzdłuż zbocza prowadzi szlak. Coraz wyżej. Za chwilę skręca w lewo. Teraz dopiero widzimy dwa szczyty. Polskie i słowackie Rysy. Dopiero pod koniec robi się wyraźnie stromo. Chwilami wdrapuję się jakbym szła po drabinie. Za mną ani przede mną nie ma przepaści. Czuję się bezpiecznie. Docieram do łącznika między Rysami. Chłopaki machają do mnie ze słowackich Rys. Siadam. Odpoczywam. Chłonę wszystkimi zmysłami przestrzeń, ktora mnie otacza.





Słowackie Rysy.
Z lewej strony na górze
siedzą Maciek i Krzyś.



Patrzę na wejście na słowackie Rysy. Wiem już, że tam nie wejdę. Nie ufam sobie. Nie dzisiaj. Pewno już nigdy. Ostatni odcinek na polski szczyt pokonuję minutę. Jestem. Rysy są moje. Wokół ludzie. Nie ma wielkiego tłumu. Jest miejsce dla każdego. Proszę kogoś o zrobienie mi zdjęcia. Czekam na chłopaków. Docierają i oni.


Morskie Oko i Czarny Staw Gąsienicowy 







Zejście do chaty nie zabrało nam wiele czasu. Po drodze mijaliśmy kolejne osoby z naszej grupy. Tym razem w chacie mieliśmy więcej czasu na odpoczynek i posiłek. Słońce zaczynało przygrzewać. Rozprzestrzeniający się gorąc ciągle jeszcze tłumił wiatr. Po jakiś czterdziestu minutach zaczęliśmy wszyscy schodzić. Zejście nie bolało. Ku mojemu zaskoczeniu to szlak z Ciemniaka w poniedziałek dał bardziej popalić moim kolanom. Za to słońce zaczynało mocniej dokuczać. Im byliśmy niżej, tym było upalniej i mniej wietrznie. Nie było gdzie schować się przed promieniami. Współczułam tym, którzy dopiero zaczynali wspinać się na górę. Nie wiem, ile zajęło nam schodzenie. Wiem, że w pewnym momencie każdy z nas zaliczał mniejszy lub większy kryzys. Gorąc dawał popalić. W końcu dotarliśmy do parkingu. Orzeźwiły nas lody, które sobie zafundowaliśmy w otwartej budce na parkingu. Nigdy żadne wcześniej mi tak nie smakowały. Co robi zmęczenie z człowiekiem.

To, że pokonałam swoją słabość, weszłam na Rysy, spełniłam marzenie, które kiedyś w liceum, gdy zaczynałam górskie wędrówki, wydawało mi się tak mało osiągalne, dotarło do mnie z całą mocą dopiero w piątek. Poczułam się szczęśliwa i spełniona. Piękne uczucie.

Kilka uwag.
Szlak na Rysy od strony słowackiej technicznie nie jest trudny. Wymaga jednak kondycji i świadomości, że to nie jest krótka trasa i trzeba pokonać przewyższenie prawie 1300 metrów, najpierw w górę, potem w dół.  

Warto zacząć wędrówkę skoro świt, szczególnie w słoneczny i upalny dzień. Całą trasę do Chaty pod Rysami pokonaliśmy w bluzach, mimo wysiłku. Szliśmy w cieniu, było chłodno, dobrze się szło. 

Nie użyliśmy kasķów. Istnieje ryzyko spadających kamieni, potrąconych przez wspinających się turystów (wyższe partie Tatr to skały, kamienie). Niewykluczone, że właśnie wczesna pora rozpoczęcia wycieczki uchroniła nas przed tłumami na górze. I przez to mniejszym natężeniem wędrujących i niższym ryzykiem potrąconych kamieni. A może po prostu mieliśmy szczęście. Zdecydowana większość osób od strony słowackiej wchodziła bez kasków. Sprawa do indywidualnego rozważenia. Wypożyczenie kasku w Zakopanem to koszt 25-35 zł w zależności od wypożyczalni plus 100 zł kaucja płatna gotówką. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz