wtorek, 13 stycznia 2015

Zasypianie-spanie

I skończyły się dobre czasy. Cztery lata luzu. Cztery lata pozostawiania w łóżku z podusią, pa-pa na dobranoc, buziakiem na dobre sny. Po czterech latach samodzielnego zasypiania Julek zdecydował, że koniec z tą praktyką. I zaczął przyłazić do Krzysia. Zachciało mu się towarzystwa przy odpływaniu w ramiona Morfeusza.
Na próby odstawiania go do własnego łóżka pozostawał nieczuły. Chcąc (ja) nie chcąc (Krzyś) zaopiekowaliśmy się upartym wędrownikiem.
I teraz na wyciszenie zamiast lektury, którą zwykle wybierał Krzyś, znów śpiewam kołysanki. Zestaw sprawdzony: "Był sobie król", "Z popielnika", "Ach śpij, kochanie" i na dobicie "Pora na dobranoc" (ta z Misia Uszatka). Jak Julek przysypia, a Krzyś jeszcze nie, biorę się za czytanie. Jak Julek otwiera oczy z żwawym "de" na ustach, zaczynam śpiewać. Priorytet: uśpić Julka. Potem czytam. Potem przysypiam. Potem wstaję. I wtedy lepiej nie dzwonić do mnie, nie mówić, broń Boże dotykać! Jestem zombi. Mogę warczeć, kąsać, zabijać wzrokiem. Po pół godzinie mi mija.
Zapada noc. I najpierw do naszej sypialni przyłazi Krzyś, potem człapie Jul. Ja idę po kołdrę (nasza małżeńska robi się za krótka) do Julka lub Krzysia pokoju, po drodze przystanek na siusiu. Potem wstaje Radek, po kołdrę nie idzie, zalicza tylko przystanek. Potem przyjmuję na klatę rękę, nogę, łokieć Julka. Sam Julek jest wszędzie. Przy twarzy, w nogach, pod kołdrą, na kołdrze. Skutecznie separuje od wypoczynku.
Wstaję. Znów jestem zombi. Do pierwszego łyka kawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz