piątek, 13 lipca 2018

Park w Dechę

Jedną z atrakcji w Bielsku – ulubionych nie tylko przeze mnie – był drewniany plac zabaw, czyli Park w Dechę.
Obowiązkowo odwiedzany przez Krzysia podczas jego pobytów u babci Krysi. Jakieś dwa lata temu byłam tu również z Julkiem, ale nie było wtedy goryla, czyli wysokiej zjeżdżalni o dwóch alternatywnych wylotach zjazdowych. Z jednej strony rura, z drugiej pofałdowana zjeżdżalnia. Z obu zjeżdża się na specjalnych dywanikach, które wiszą w drewnianym boksie. Na górę (a jest kilka poziomów do wejścia) wnosi się je jako plecak, potem robi się z tego coś w rodzaju sanek.
Julek preferował rurę, Krzyś pofałdowany zjazd.
Miejscem, które na długo pochłonęło moich chłopaków, było koło wodne, które wprawia w ruch rzeczkę. Ta płynie dwoma korytami. Na każdym jest mnóstwo przeszkód, które można samemu obsługiwać. W miejscu, gdzie zbiera się woda, pływają małe łódeczki z tworzywa, które dzieci zabierają, puszczają, śledzą bieg, pomagają przepłynąć w trudnych miejscach. Świetna zabawa!  Szczególnie w ciepły, upalny dzień. :)
Jest podniebny tor przeszkód, z którego Krzyś już nieco wyrasta, za to Julek chętnie łazi, przy czym, za pierwszym razem miał pewne obawy, a na ostatnim odcinku to w ogóle się zatrzymał i nie chciał, jak Bianka na tyrolce. Krzyś wszedł miękko w rolę przewodnika i udało się.
Jest stanowisko do gry w piłkarzyki (wszystko drewniane) i stanowisko do łowienia ryb (drewnianych). Tu Julek wykazał się sprytem, a nie zręcznością. I zamiast tradycyjnie łowić ryby na wędkę, nakładał je bezpośrednio na haczyk. I tyle było z terapii ręki. ;)
Jest też karuzela łańcuchowa włączana o pełnych godzinach dla dzieci o wzroście powyżej 120 cm. Julek, choć kryterium wzrostowe spełniał, z karuzeli nie skorzystał ( co zostało okupione wielkim płaczem, złością i odmową dalszej współpracy), bo po pierwsze za szczupły jest w stosunku do krzesełek (bałabym się, że bokiem wyślizgnie się i spadnie, mimo że siła dośrodkowa „docisnęłaby” go w krzesełku) i po drugie przybyliśmy w momencie, gdy cykl karuzeli dobiegał końca. Trzeba było czekać dwadzieścia minut do pełnej godziny.  Awanturę, którą wyprawił Julek, pominę milczeniem. Im starszy, tym trudniej mu odmówić sobie przyjemności – to tak, jakby wzrosła świadomość straty tego, co lubi i wie, że sprawia mu frajdę. Czeka nas długa praca nad nową jakością nieakceptowalnych zachowań Julka.
Jest megakrokodyl z mnóstwem niespodzianek w środku (tym razem chłopaki mniej z uroków tego miejsca korzystali) i dmuchaniec do skakania (chyba jedyna rzecz w tym miejscu niedrewniana).

Koszt wejściówki – 26 zł za dziecko. Osoby niepełnosprawne wchodzą bezpłatnie (Julek skorzystał z tego przywileju), opiekunowie za 5 zł, chyba że opiekun ma więcej jak 60 lat, wtedy nie płaci wcale.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz