wtorek, 31 lipca 2018

Bulwary wiślane

Jest Krzysiek.
Przyjechał w piątek w asyście babci Krysi. Fajnie mieć znowu starszego syna obok. Na chwilę. W sobotę znowu wyjeżdża. Teraz na obóz piłkarski ze swoim klubem.
Ciesząc się synem i Mamą zabrałam w sobotę całe towarzystwo (obowiązkowo z Julkiem) na lewy brzeg Wisły w Warszawie, który ledwie kilka dni temu wreszcie przespacerowałam ze znajomymi bulwarami wiślanymi. Z góry wiadomo było, że Julek na pokładzie uniemożliwi nam spacer długi i wzdłuż. Zaplanowałam więc wycieczkę eskaemką do Stadionu Narodowego, skąd jeden przystanek metrem dojechaliśmy do przystanku Centrum Kopernika. Tu zaczęła się nasza przygoda.
W zasadzie to nieco wcześniej, gdy eskaemka stanęła w szczerym polu na pół godziny z powodu awarii trakcji, Julkowi zachciało się siusiu, na Narodowym goniliśmy toaletę, a zaraz potem Julka na schodach ruchomych. Doskonała kość niezgody i przyczynek awantury, w której wyraz <jeszcze> dominował. Julek niestety wszedł w okres, gdy to, co fajne, musi być od ręki i najlepiej kilka razy. Na nic tłumaczenia, że za chwilę znowu i potem z powrotem. Nieczuły jest na takie argumenty. Trudne to chwile dla wszystkich. Jesteśmy w miejscu publicznym.
Spacer przekupiłam lodami.
Przy czym, żeby nie trwał za krótko, ustaliłam, że będą trzy gałki, po jednej w każdym napotkanym punkcie z lodami. Na szczęście po drodze znalazły się trampoliny, piasek i Julinek z rozłożonymi sportowymi atrakcjami do ćwiczenia równowagi i refleksu. Spacer nie był koszmarem.
W drodze powrotnej namierzyłam podziemia Centrum Kopernika, czyli coś w rodzaju bunkra, w którym przy pustych stołach czekali młodzi naukowcy. Uczyli, jak z patyczków po lodach i gumek zrobić katapultę. Krzysiek wsiąkł. A Julek, dla którego za trudne byłoby to zadanie, dostał gotową wagę (z plastikowych kubeczków, drewnianych patyczków), którą mógł do woli testować wsypując przygotowane ziarna kukurydzy, fasoli, kaszy gryczanej. A nawet mógł sam robić odważniki z plasteliny. Wsiąkł w zabawę. Wyciszył się. Poznawał prawa fizyki. Pan Paweł zajął się Julkiem wspaniale. Zabrał na zewnątrz po kamyki do wagi, a potem dał mu już gotową katapultę, którą wystrzeliwaliśmy fasolę na chodnik. Ponieważ trudno było Julkowi strzelać z patyczka, Pan Paweł Otwarta Głowa Kreatywna Bardzo szybko dokleił na plastelinę korek po swojej maślance i zrobił wygodny koszyczek na fasolkowe naboje. Czterdzieści minut nie było dzieci. Skupienie, koncentracja, nauka przez zabawę. Chciałabym tam wrócić. :)
Zziajani, zmęczeni, mokrzy wróciliśmy do domu. To wtedy upały zaczęły przejmować dowodzenie nad światem. Tacy umordowani mniej niecierpliwie czekaliśmy na gości, którzy do nas jechali. :)
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz