Dziecko i nóż to różne obawy okołoskaleczeniowe, które skutecznie hamują w rodzicach (szczególnie w mamach i babciach) motywację do uczenia krojenia. Jeszcze za małe. Jeszcze niezgrabne. Jeszcze może skaleczyć się przecież. Przynajmniej ja tak mam. Miałam.
Krzysiek to nawet nie wiem, kiedy ogarnął ten temat. Julka chroniłam bardziej. Bardziej niż powinnam. Z braku wiary. Bo za małe umiejętności. Bo nie poradzi sobie. Bo mała motoryka niekoniecznie na wysokim poziomie. Głucha byłam na Julka „ja chcę”.
Radek zawsze mnie wyprzedzał w tej kwestii. Na szczęście. Było też po drodze przedszkole. I różne aktywności z użyciem noży. Takich prawdziwych. Nie z plastiku. Testowane najpierw na miękkich warzywach.
I nie wiedzieć kiedy mój syn – ten młodszy, niepełnosprawny – nauczył się kroić. Nauczył się nie z mojej inicjatywy. Trochę na uboczu codziennych kuchennych zmagań. Kurczowo trzymałam się zasady: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. ;)
Teraz Julek staje ze mną w kuchni i kroi. W całkiem zgrabną kosteczkę całą miskę ziemniaków.
- Do zupy? – pyta.
- Do zupy. – odpowiadam.
Stoi ze mną. Ramię w ramię i w sposób rzeczywisty, niewyimaginowany pomaga. Zwyczajnie. Tak po prostu.
Krupnik wyszedł nam pysznie.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz