Pierwszy dzień ferii.
Pochmurno, ale bez wiatru. Temperatura maks. 4 stopnie Celsjusza.
Lodowisko, basen, kino zamknięte. Muzea zamknięte. Spacer po wsi - nuuuuda. Padło na skatepark. Taki otwarty, ogólnodostępny. Chłopaki zapakowali hulajnogi. Krzyś zabrał kumpla. I pojechaliśmy. Parkowaliśmy, a pusty skatepark cieszył siedzących w aucie nastolatków.
Szybko jednak wyszedł powód tej pustelni dla skatowców. Mokro, ślisko, nie da rady jeździć. Dali się namówić na rundkę po okolicy. Alejkami pobliskiego parku chłopaki śmigali, a ja za nimi spokojnym, dostojnym krokiem podążałam - jak nie przymierzając - przyzwoitka. Pandemiczna paranoja. Dobrze, że od jutra zniesiony zostaje ten bezsensowny przepis nakazujący nastolatkom do 16. roku życia w godzinach 8:00-16:00 przemieszać się wyłącznie pod opieką dorosłego.
Czterdzieści minut na świeżym powietrzu zaliczyliśmy. Ja przy okazji spacer wokół miejsc bliskich memu sercu. Krzysiek odkrył, gdzie był ochrzczony, a jego rodzice brali ślub i gdzie potem miało miejsce weselicho. Ale to nieciekawe dla niego rewelacje. ;)
Jutro ma padać deszcz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz