Nieżyt nosa. Katar. Ciągnący się zielony glut. Jak zwał, tak zwał - siedzimy w domu. Mimo że innych objawów brak. Taki czas, gdy zwykły katar dyskwalifikuje do udziału w życiu szkolnym.
Inhalacje niewiele dają. Zatkany nos i tony chusteczek, szczególnie rano, po nocy, gdy Julek w pionie i wszystko spływa - tłusta oliwa. Status quo utrzymuje się już tydzień. Umówić się na teleporadę do przychodni w rozpędzającym się sezonie infekcyjnym nie jest łatwo. Brak temperatury to nie powód, żeby znaleźć się u lekarza dyżurującego. Na szczęście przychodnię znamy nie od dziś, a przychodnia nas. Wczoraj zadzwoniła pani doktor. Wysłuchała mojej porywającej opowieści bez dreszczyku o katarze. Wzmocniła leczenie:
- syropem antybakteryjnym
- kroplami sinupret,
- aerozolem ze sterydem.
Do inhalacji zaleciła używać nie zwykłej soli fizjologicznej, ale soli o wyższym stężeniu soli.
Wystawiła mi elektronicznie opiekę na Julka na cały tydzień.
Ja przy okazji zrobiłam porządki w apteczce, do której nieczęsto zaglądam. Chłopcy całkiem nieźle radzą sobie z napierającymi zewsząd zarazkami. Rzadko chorują. Krzysiek szybciej kontuzję złapie jak katar. Niemniej musimy dbać o siebie. Przez rok izolacji spadła nasza odporność. Dzieci dużo częściej i różnorodniej chorują. Takie niewesołe wieści przekazała mi wczoraj pani doktor.
Katar leczymy. Zielonym glutom dziękujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz