czwartek, 31 sierpnia 2023

Plan filmowy (2)

Było tak.

środa, g. 13:00, centrum Warszawy

Jesteśmy punktualnie. Trwają ostatnie ujęcia przed przerwą obiadową. Mamy czekać. W holu na niedużych sofach siedzą dzieci, osoby dorosłe. Łapiemy miejsce obok starszej pani. Przyprowadziła tu wnuczkę. Wyjmuję uno junior. Rozgrywamy partyjkę. Jedną, drugą. Czas mija. Pojawia się więcej osób. Dużo dzieci. Również ekipa filmowa. Zaczyna się przerwa. Mamy godzinę. Julek też może zjeść obiad. Nie jest jednak głodny. Upalnie. Duszno. Zabieram więc go na lody. Przy okazji zaliczamy niedługi spacer. Trzeba wypełnić czymś te puste minuty oczekiwania. Potem okaże się, że to nie minuty, a godziny. Dziękuję sobie za wrzucenie w ostatniej chwili do torby tabletu Julka. Teraz spokojnie czeka, oglądając ściągnięte filmy na Netfliksie. Ja zaczynam nerwowo chodzić. 15:00, 16:00, 17:00… Po czterech godzinach zostajemy wezwani na plan. Nareszcie.

Plan jest na piętrze. Dzisiaj mamy odegrać scenkę, w której odprowadzam Julka do klasy. W drzwiach stoi nauczyciel. Udajemy, że rozmawiamy. Na dany znak nauczyciel przejmuje Julka, wprowadza go do klasy, a ja wracam. Wokół nas wielu statystów. Każdy z nich ma coś do zagrania. Wszystko musi tworzyć udaną całość. Po każdym ujęciu korekta, powtórka, zmiana czasu, wejścia, wyjścia. Musi być dobrze. Satysfakcjonować reżysera. Rozumiem i wracam na pozycję wyjściową. Gorzej zrozumieć to Julkowi. Nie ma czasu na wyjaśnienia, tłumaczenia, oczekiwanie na chęć Julka.  Nikt mi nie pomaga. To moja, matczyna rola. Ujarzmić i odpowiednio zmotywować Julka. Najtrudniejszy moment w całej przygodzie. Tłumaczę, proszę, szarpiemy się, kłócimy. Wreszcie obiecuję nagrodę. Puszkę coca-coli. Słodki, gazowany napój staje się zbawcą sytuacji. Tak, wiem. To zawoalowane przekupstwo. Nie wgryzam się w etyczną stronę mojego postępowania. Ważna jest skuteczność. Po kilku akcjach, powrotach na pozycje wyjściowe, migoczącej w tle coca-coli, Julek wreszcie wchodzi na śrubę. Zaczyna działać jak dobrze naoliwiona maszyna. O 18:20 opuszczamy teren zdjęciowy. Wracamy do domu. Po drodze do metra kupuję synowi nagrodę. Dzierży w dłoni jak trofeum. Mówi, że napije się w metrze. 

czwartek, godz. 13:45, centrum Warszawy

Julek nie oponuje, że mamy jechać. Chętnie wsiada do skm-ki, przesiada się do metra. Już wie, że jedziemy trzy przystanki, a potem przesiadka na drugą linię i jeden przystanek (remont torów kolejowych w Warszawie powoduje perturbacje, skm S2 dojeżdża tylko do Warszawy Stadion, gdzie mamy możliwość przesiadki na metro). Docieramy punktualnie. Trwa już przerwa obiadowa. Jest zdecydowanie mniej ludzi niż dzień wcześniej. Mnóstwo miejsca na sofach. Julek nie zdąży się dobrze rozsiąść, a przerwa kończy się i jesteśmy wezwani na plan. Godzina czekania. Tylko. Dzisiaj jesteśmy w sercu powstającego filmu. Obok aktorki, główni dziecięcy bohaterzy. Kamerzyści, dźwiękowcy, asystenci reżysera, reżyser, technicy planu, sprzęty. Spory tłum ludzi. Magia. W odpowiednim momencie mam ruszyć z Julkiem z szatni (odbieram go ze szkoły). Po drodze pomachać do „znajomego” rodzica, który odbiera swoje córki. Schować się za rogiem i czekać na powtórkę. Julek namierza kobietę z tabletem, na którym widać, co dzieje się na planie. To mama małego aktora, głównego bohatera. Zaprzyjaźnia się z kobietą. I gdy tylko powtarzamy scenę, siada obok i zaczarowany patrzy w ekran. Dzisiaj nie ma większych zgrzytów. Może bliskie sąsiedztwo filmowców mobilizuje Julka. Może już znajomość reguł. A może nagroda, o którą upomniał się na samym początku. Sam sobie uporządkował ten dzień: - Mama, akcja, do domu i cola. Dobra? To był naprawdę fajny dzień zdjęciowy. Plan opuszczaliśmy o 17:20.

Plan filmowy to w dużej mierze....

.... czekanie....

... czeeeeekanie....

... cze-ka-nie...

... i czekanie. Julek był w tym dobry.

piątek, godz. 16:00, jak zwykle centrum Warszawy

Wchodzę i dostrzegam dziewczynkę z zespołem Downa. Za chwilę pojawia się kolejna. Jej mama siada obok nas. Zaczyna ze mną rozmawiać. Ukrainka z Kijowa. Dobrze mówi po polsku. Dobrze nam się rozmawia. Waria, jej jedenastoletnia córka zaczyna z Julkiem oglądać „Sing” na Netfliksie. Dzieci dogadują się, my snujemy niespieszną pogawędkę. Po jakimś czasie, nawet nie wiem, jakim, pojawia się dziewczyna z ekipy filmowej i zabiera wszystkie dzieci na górę. Julek spogląda na mnie i pyta: - A ty?. – Zostaję. – odpowiadam. Uśmiechnął się, pomachał i poszedł. I to rozumiem. Taki plan zdjęciowy jest najlepszy. Jak na górze współpracował i jak się dogadywał, pozostanie dla mnie tajemnicą. Na pewno sobie poradził. Po niecałej godzinie schodzi do mnie uśmiechnięty i zadowolony. Wymieniamy się telefonami z Irą. Mamy nadzieję pozostać ze sobą w kontakcie. 

Julek z Warią

Bałam się tego, jak zareaguje Julek na oczekiwania wobec niego. Czy będzie potrafił się zmobilizować w odpowiednich momentach. Podejmie współpracę? Nie odmówi mi wyjazdów dzień pod dniu, bez przerwy?

Julek odnalazł się świetnie. Począwszy od podróży komunikacją publiczną z dwoma przesiadkami i prawie kilometrowym spacerem do docelowego miejsca (świadomie zrezygnowałam z wypraw samochodem), przez cierpliwe oczekiwanie na moment, w którym będziemy potrzebni na planie, samą współpracę na planie (poza początkowymi zgrzytami – zabrakło czasu na oswojenie się z miejscem i formą pracy). Sam sobie wypracował ogólny schemat: podróż – akcja – do domu – cola. Na zmienne tego, co pomiędzy poszczególnymi elementami schematu się działo, reagował dobrze. Potrafił elastycznie dostosować się bez scen i trudnych zachowań. Dojrzale. Bardzo doceniam postawę Julka.

Zarobił pieniądze. To była praca, za którą otrzymał wynagrodzenie. Dla osób niepełnosprawnych stawka za statystowanie w filmie wynosiła 500 zł brutto za dzień zdjęciowy, przy czym nie dłuższy niż sześć godzin. Nie zdarzyło nam się spędzić tyle czasu na planie. Założyłam więc Julkowi konto bankowe. Gdy wpłacałam pieniądze, pani zaproponowała, że w tytule przelewu wpisze „prezent”. Zaprotestowałam i z dumą odrzekłam, że to są zarobione pieniądze przez Julka.  

Każdy dzień był inny. Przynosił nowe zadania, pojawiały się nowe twarze. Zaskakiwał nas oczekiwaniami, cieszył nowymi znajomościami, wzbogacał nowymi doświadczeniami. Mogliśmy uczestniczyć w powstawaniu historii rozpisanej na odcinki, którą kiedyś obejrzymy, być może na Julka tablecie. Może dostrzeżemy siebie, gdzieś w tle, zaskoczeni tym, jak to wygląda na ekranie. Przypomnimy sobie, jak było na planie. Udana przygoda. Bardzo warto było. :) 

2 komentarze: