- O nie! - zaprotestował Julek.
- To jak latarnia, na którą wchodził Miś Paddington. Idziemy. - zarządziłam.
Widoki były zacne. Przestrzeń, którą uwielbiam. Pokazałam Julkowi stok, z którego Krzyś i tata zjeżdżają na nartach.
Dość szybko znaleźliśmy się w Parku Uzdrojowym w Czerniawie, skąd ruszał czarny szlak na wieżę widokową Czerniawska Kopa.
Niebawem weszliśmy w las. Drogą pięła się i pięła w górę. Julek narzekał i szedł. Często przystawał. Wreszcie zlapał jako taki rytm. Im wyżej byliśmy, tym mniej było wiosny, a więcej zimy. Ładnie tak.
Wreszcie dotarliśmy do rozwidlenia. Pojawił się szlak niebieski. Skręcając w lewo, doszlibyśmy do czeskiego Smreka, skręcając w prawo do wieży na Czerniawskiej Kopie i dalej w dół do Czerniawy Zdrój. Zatrzymaliśmy się na dłużej. Julek posilił się kanapkami, ja wypiłam herbatkę.
Po niedługiej przerwie poszliśmy dalej. Krótko lasem i wreszcie ujrzeliśmy wieżę.
Z wieży widoki były przyjemne.
Dalej było już tylko w dół, co nie znaczy, że łatwiej. Ale mimo że nogi bolały, wędrowaliśmy do przodu, nieśpiesznie, z rzadkimi przystankami. Julka płaskostopie połączone z wiotkością mięśni i wykoślawianiem stóp nie sprzyja długim wycieczkom. Naprawdę bolą go stopy. Martwi mnie to, bo z każdym rokiem jest trudniej. Boleśniej.
Dotarliśmy do Kliniki Młodości, w której grzecznościowo skorzystaliśmy z toalety (co za ulgaaaa) I poczekaliśmy na osobistego kierowcę. Radek szybko po nas przyjechał. Bo i daleko nie miał. Żółty fiat pojawił się na zakręcie, zanim na dobre rozsiedliśmy się na przydrożnej ławeczce.
Tego dnia zrobiliśmy 10 km. Byliśmy na dwóch wieżach widokowych. Zaliczyliśmy dwie pory roku. Wiosnę i lato. Endorfiny były.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz