piątek, 7 lutego 2025

Sępia Góra

We czwartek zrobiło się pochmurno i mgliście. Nie było widać gór. Trawniki pokrywała cienka warstwa śniegu. Było na plusie. W planach miałam wycieczkę na Sępią Górę (828 m n.p.m.). Wyglądając za okno tak bardzo mi się nie chciało.

Uznałam jednak, że prawdziwy turysta idzie na szlak bez względu na warunki pogodowe. Poza tym nie wiało, nie padało. Spakowałam więc plecak, przygotowałam drugie śniadanie, zrobiłam dwa termosy pysznej herbaty z pomarańczą i sokiem malinowym. Ubrałam nas na cebulkę (jednej warstwy ubrań szybko się pozbyliśmy, było ciepło, cieplej niż zakładałam). Ruszyliśmy. 

Do początku szlaku mieliśmy dystans 1,5 km. Trzeba było się przemieścić na drugą stronę Świeradowa-Zdroju. Musieliśmy dojść w okolice Stacji Kultura przy ul. Dworcowej 1. Zajęło nam to pół godziny. 

Po przejściu Kwisy ul. Stawową droga zaczęła się wspinać. Do wejścia na górski szlak trzeba było pokonać zygzakiem: najpierw ulicę Lipową, potem Sosnową. Droga w górę zaczynała się w nieoczywistym miejscu. Musieliśmy przejść przez rów i po schodach z korzeni drzewa lekko wspiąć się. Przed nami pojawiła się ścieżka biegnąca w górę przez las. Drogowskaz wskazywał, że niebieskim szlakiem mamy 1,7 km do szczytu. Szlak prowadził idealnie w poprzek góry. Alternatywą był szlak zielony, okalający stok. Liczył 4,8 km. Wiódł wzdłuż Izerskiej Golgoty. Tędy prowadzi droga krzyżowa. Postanowiłam wejść niebieskim, a zejść zielonym. 


Początkowo szlak piął się łagodnie w górę. Minęliśmy kapliczkę, dotarliśmy do skrzyżowania z zielonym szlakiem. Tu Julek zarządził przerwę na herbatę.


Droga przez las wiła się wzdłuż strumyka. Cienka warstwa śniegu powodowała, że czasem stąpając na mokry kamień, ześlizgiwała się stopa. Powodowało to duży dyskomfort u Julka. Niewiele myśląc wyjęłam z plecaka raczki i założyłam Julkowi. Wyposażony w sprzęt antypoślizgowy ruszył do przodu. Czując, że nogi nie ześlizgują mu się, szedł pewniej. Szedł zadowolony w górę. Rzadziej też robił przystanki na odpoczynek. Szlak był urokliwy we mgle, w ciszy, w pustce. Raz tylko minęła nas dwójka turystów. Dla mnie ta droga to był najlepszy reset głowy. 











Po godzinie byliśmy na szczycie. Szczycie totalnie spowitym mgłą.



Pod szczytem stoi wiata. Zrobiliśmy w niej dłuższy przystanek na posilenie się drugim śniadaniem. Herbaty ciągle były ciepłe. Zarządziłam odwrót, zanim zaczęliśmy stygnąć. Nie chciałam, żeby Julek poczuł, że robi mu się zimno. 

Zaczęliśmy schodzić niebieskim szlakiem w kierunku Rozdroża Izerskiego. Po kilku minutach weszliśmy na szlak żółty, który po jakimś czasie przeszedł w szlak zielony. Wędrowaliśmy nim aż do skrzyżowania z niebieskim. Tam, gdzie na początku zrobiliśmy krótką przerwę na herbatę. Droga w dół miała łagodne pochylenie. Szło się dobrze. Tyle że we mgle.




Dopiero na dole mgła zrzedła. Ale miny pozostały dziarskie.


Wprawdzie Julek po zejściu ze szlaku próbował się teleportować do domu stosując magiczną formułę profesora Ambrożego Kleksa, ale ... nie podziałała.


Doceniam. Bardzo doceniam, że niezrażony szedł dalej. A musieliśmy przeciąć w poprzek Świeradów, wędrując tym razem prawie cały czas pod górę.

Przeszliśmy 12 km. Las nas pięknie wyinhalował. Zachwycił przymgloną urodą. Weszliśmy na Sępią Górę. Widoków nie mieliśmy żadnych. Za to ogrom satysfakcji. Zeszliśmy. Wróciliśmy do domu na nogach. Piękna wycieczka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz