niedziela, 6 maja 2012

Gorzka czekolada

Niedawno Julek miał powodzenie wśród obcych dziewczyn. Otoczyły go wianuszkiem. Średnia wieku trzy i pół roku. Julek zadowolony siedział na miękkiej wykładzinie boiska, a dziewczynki nachylały się nad nim. Dotykały jego policzków, zagadywały, chciały brać na rączki. Był dla nich atrakcją jak duża lalka-dzidziuś, która siedzi, uśmiecha się, gaworzy i jeszcze sama rączki wyciąga.
Dzidziusiowatość Julka. Tkwi w nim słodko i wygodnie. Ustąpi, gdy z zakamarków głowy wyjdzie świadomość Julka. A ta jest jak Ent. Zagadkowa, głęboko ukryta i niespieszna. Oczy Julka patrzą, widzą, ale nie wiedzą. Radość to śmiech; zadowolenie - uśmiech; złość, zmęczenie, rozdrażnienie, głód - płacz. Proste, pozawerbalne przekazy. Kontakt wzrokowy na krótko. Rączki wyciągnięte do połowy. Pamiętam półtorarocznego Krzysia. Jest ogromna przepaść rozwojowa między moimi chłopakami, która nie wynika z indywidualnych predyspozycji, ale z dodatkowego chromosomu u młodszego.
Ogarnia mnie momentami zwątpienie. Radek mówi wtedy: - Julek świetny jest! Zobacz, jaki z niego kumpel. Nauczę go kosić trawę. Będzie z nami, jak Krzyś pójdzie w świat.
Radość z mojego Julka ma czasem gorzki smak. Czasem też przelotnie pada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz