czwartek, 22 lipca 2021

Dolina Pięciu Stawów

Moja najdłuższa, najpiękniejsza, najosobistsza trasa.

Wyruszyliśmy skoro świt. O szóstej byliśmy na szlaku. Rześko, bezwietrznie, mało ludzi. Radek został z Julkiem w ośrodku. Mieli plan pojechać do Zakopanego. Bez Julka inaczej się wędruje. Swobodnie, przed siebie, bez ociągania. Znalazłam swój rytm. Krzysiek gdzieś przede mną. Szedł z Wiktorem (bratem Igora). Do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów dotarłam z Beatą (też swojego chłopaka zostawiła w ośrodku razem ze znajomą i kumplem z zespołu). Krzysiek i Wiktor już na nas czekali. 

Wstępny plan był taki, że poczekamy na resztę grupy i razem z nimi ruszymy do Morskiego Oka. Zmieniliśmy plan. Rzut okiem na mapę, krótkie porozumienie i wiedziałyśmy, że ten dzień musimy wykorzystać maksymalnie. Bez młodszych dzieci. Raj. 

Hasło: Szpiglasowa Przełęcz 2110 m zadziałał jak katalizator. Nastolatkowie byli natychmiast gotowi do dalszej wędrówki.:) Już nie muszę motywować Krzyśka. On idzie, bo chce. Bo to jest wyzwanie, sportowy wysiłek, widoki, które warto zobaczyć. Ruszyliśmy więc spod schroniska niebieskim szlakiem, żeby w pewnym momencie zejść na żółty i rozpocząć wspinaczkę w wyższe partie gór. Te surowe, chłodne, niedostępne, piękne. Dotknąć śniegu w środku gorącego lata - bezcenne. Pokonywać szlak skałami, z pomocą łańcuchów doskonała gimnastyka. Dotrzeć na przełęcz, potem Szpiglasowy Wierch i spojrzeć przed siebie, poczuć tę przestrzeń, nacieszyć oczy widokami - nie ma lepszej gratyfikacji wysiłku. Potem zejście do Morskiego Oka. Nieciekawe zderzenie z cywilizacją. Ucieczka z tłumu ludzi. Zejście drogą do parkingu. 

Tego dnia zrobiliśmy ponad 40 tys. kroków, pokonaliśmy 30 km. Krzyś po raz pierwszy przekroczył poziom dwóch tysięcy metrów, szedł szlakiem wspartym łańcuchami. 

To był cudny dzień. Pod dyktando tu i teraz, krok za krokiem, reset głowy. 






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz