wtorek, 27 lipca 2021

Park linowy

W Murzasichlu nie samymi górami żył człowiek. Raz pojechaliśmy na Termy Chochołowskie (tłumy ludzi!), a raz poszliśmy na park linowy. I o tym parku słów kilka.

Julek może wyczynowcem nie jest, ale sprawności nie można mu odmówić. Wszelkie małpie gaje, tory przeszkód, tyrolki zaliczał zawsze bez większych problemów. W parkach linowych też dawał radę. Wiadomo - na najniższej trasie, dla skrzatów leśnych czy innych elfów. 

W parku linowym, do którego trafiliśmy, Julek po raz pierwszy zetkął się z uprzężą i karabińczykiem. Nieoczekiwana terapia ręki w terenie. 

To, co nam wydaje się proste, od Julka wymagało dużego skupienia. Bo nie jest łatwo małym rączkom z obniżonym napięciem jednocześnie trzymać czterema palcami uchwyt karabińczyka, kciukiem odpinać sprężynowe zapięcie, przepinać karabinek. Powtórzyć czynność z drugim. I pamiętać, żeby zapiąć przeciwstawnie do pierwszego. 

Julek musiał zmierzyć się ze swoimi ograniczeniami, a my rodzice - ze swoimi. Radek stał i gadał "nie da rady", ja stałam i gadałam "może nie da rady, ale niech spróbuje". Po prawdzie czarno to widziałam. Dostrzegałam jednak w Julku determinację. Trudność trasy nie była dla niego problemem, tylko ten osprzęt. Gdyby nie Julka ogromna ochota na przejście trasy, po szkoleniu zrezygnowalibyśmy. Stał przejęty i z trudem radził sobie z przepinaniem na sucho. My swoim gadaniem też mu nie pomagaliśmy. Ponieważ jednak trasa wiodła prawie na wyciągnięcie naszych, rodzicielskich rąk, a Julek wyraźnie pragnął zmierzyć się z przeciwnościami, ruszył. Szybko okazało się, że wędrówka po przeszkodach jest najlepszym motywatorem do opanowywania karabińczyków. Julek przeszedł trasę z niewielką naszą pomocą. 

Była duma. Była radość! Była moc! :)











1 komentarz: