czwartek, 3 sierpnia 2017

Wakacje Toruń

Gdy planowałam mobilną część naszych wakacji, nie zastanawiałam się nad Julka nieumiłowaniem łażenia. Trudno. Będzie jak zwykle. Jeszcze na barana można chłopaka wziąć. W ostateczności. Ostatniej ostateczności.
Poszukałam jedynie w miarę blisko noclegu do miejsca naszych peregrynacji. O atrakcje nie martwiłam się. Wiem, że Julek film chętnie obejrzy i w interaktywnych zajęcio-warsztatach weźmie udział, a wszelkie przedstawienia przyjmie z zaciekawieniem. Powoli moi synowie wyrastają z placów zabaw. Owszem wciąż są to miejsca w kręgu ich zainteresowań. Przykuwają uwagę i chętnie tam biegną. Starszy na rzut okiem i szybką penetrację terenu, młodszy dla towarzystwa. Gdy go brak i nuda zagląda na drabinki, złazi i chce do domu. Całkiem poważną alternatywą stały się więc inne rozrywki.
Stąd pomysł na Toruń. Dwudniowy przystanek w drodze na północ.
Wczoraj planetarium i film "Mój kumpel Niko" (o Mikołaju Koperniku), który Krzyś przyjął z rezerwą, Julek gestem jeszcze.
Dziś Żywe Muzeum Piernika, w którym Wiedźma Korzenna i Mistrz Piernikarski uczyli nas robić pierniki, żywo przy tym i bardzo ciekawie opowiadając o składnikach, tajnikach i pieczeniu tychże smakołyków. Potem wędrówka tymi samymi uliczkami co wczoraj, trochę więcej i dłużej, żeby na koniec znaleźć się w Domu Legend Toruńskich i poznać Toruń od ciekawszej strony. I w tym naszym włóczeniu z punktu A do punktu B i bez celu, też powoli, leniwie, rozwlekle Julek zapomniał się. I łaził na własnych i tylko własnych nogach. Mnie wprawiając w osłupienie. Bo wyrażenie "na barana" nie zaistniało, choć jeszcze dwa dni wcześniej nie złaziło z ust syna. Dziecko szło wszędzie chętnie, przy tym kulturalnie nie zapominając przywitać się, pożegnać, przeprosić, gdy trzeba i podziękować. Zapominam czasem, że Julek ma zespół Downa.




















Krzyś z atrakcji toruńskich najwyżej ocenił (poza lodami) Dom Legend Toruńskich. I wcale mu się nie dziwię. Dla mnie informacje o tradycji pieczenia pierników mogą być ciekawe, bo lubię pierniki i chętnie dowiedziałam się o nich czegoś więcej. Dla Krzysia liczy się sam efekt. Smakołyk. A nie to, jak powstaje. Za to legendy opowiadane w podziemiach, ze ścianami i podłogą wymalowaną adekwatnie do opowieści, z zaangażowaniem uczestników do ról, działają na wyobraźnię. Krzyś zagrał giermka, stoczył jako flisak pojedynek i budował krzywą wieżę. Julek siedział zafascynowany i chłonął atmosferę miejsca. Nie był gotowy do współuczestniczenia w legendarnym spektaklu. Do flaków i wytrawnego wina trzeba dorosnąć. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz