czwartek, 31 sierpnia 2017

Ucieczka Julka

Zdarzenie, które miało miejsce w Polanice, to bardziej samowolne opuszczenie miejsca zabaw, jak ucieczka. Syn nie podążył przed siebie jak wiatr. Syn miał cel swej wędrówki. Syn skorzystał tylko z okazji.
Było to tak.
W ośrodku jest wielka bawialnia. W bawialni plac zabaw. Na placu zabaw basen z kulkami. W kulkach szaleją dzieci. Szaleją i moje. Postanowiłam zaszaleć i ja. Czyli zrobić pranie. Czyli zanieść brudy do pralki, pralkę uruchomić, wrócić. Dziesięć minut. Dziesięć minut przy ponad godzinnym maratonie szleństw w kulkach to jak pchełka na Stadionie Narodowym.
Julka zostawiłam pod czujnym okiem jednej mamy i mniej czujnym okiem starszego brata...
Gdy wróciłam po chwili (pchełkę na Stadionie Narodowym między bajki trzeba włożyć), sytuacja wyglądała tak.
Krzyś asystował koledze, który przy współudziale Krzysia poturbował sobie kciuka, którego zlewał rzęsiście zimną wodą. Czujne oko drugiej opieki musiało skupić się na własnym dzieciu. Julek zwiał.
Buty i skarpetki przy drzwiach. Jest więc na boso. Ciśnienie mi skacze, gorąco się robi. Będzie jeszcze gorzej. Ruszam przed siebie. Sprintem oblatuję ośrodek. Jest wskazówka. Prowadzi w ślepą uliczkę. Panika mną targa. Nie myślę logicznie. Spokojnie. Bez butów, chłód, nie wyszedłby na dwór. Wracam do punktu wyjścia. Bawialnia. Szukam, pytam, biegam, kręcę się jak bączek - zupełnie bezproduktywnie.
- Pani szuka Julka? - zbawienie nerwów jest mamą chłopca z ADHD - widziałam go obok windy.
No jasne, że winda.
Wszystko układa się w całość. Staję przy tej tuż obok bawialni. Naciskam guzik. Teraz Krzyś biega i szuka brata jak opętany. Ja ze stoickim spokojem czekam. Winda dociera. Drzwi się otwierają. Wychodzi Julek. Z bananem na twarzy. Pojeździł sobie chłopak. Góra - dół. Góra - dół. Góra.
Panika to żaden doradca. Wymaże wszystko z głowy. Nawet tę oczywistość, że jazda windą to drugie po basenie ulubione zajęcie Julka w Polanice.

5 komentarzy:

  1. Oj, napędził stracha ten Julek!!

    OdpowiedzUsuń
  2. mój Misiek wyszedł kiedyś że sklepu jak płaciłam przy kasie i udał się w kierunku domu...cóż z tego że do pokonania miał 2 ulice...doprowadził mnie prawie do zawału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero teraz odczułam na własnej skórze strach, o którym tyle razy słyszałam od mam uciekających zespolaków. Rzeczywistoście można na zawał zejść ;)

      Usuń
    2. Maks nam kiedyś uciekł w parku. Miał jakieś półtora roku. Bogu dzięki jakaś przytomna kobieta zatrzymała go przy bramie wyjściowej za która była ruchliwa ulica i czekała aż się ktoś po niego zgłosi. Dopiero po tym jak go znaleźliśmy do mnie dotarło co się mogło stać. Zeszłabym na zawał po fakcie.

      Usuń