czwartek, 30 maja 2019

W sklepie

Sklep spożywczy w Andrychowie. Robię z Julkiem zakupy. Julek pcha wózek, ładuje produkty, niekoniecznie te z listy. Tłumaczę, które potrzebujemy, pokazuję listę. Julek "czyta", ja pomagam. Produkt właściwy ląduje w koszyku. Za chwilę niewłaściwy. Znów tłumaczę. Gadam. Julek odpowiada. Zaczyna się przekomarzać. Gadam. Odpowiada. Łazimy po sklepie. Negocjujemy. Julek rozpędza się wózkiem. Wywraca jakąś butelkę. Uf. Nie pęka. Znów gadam. Mięknie. Posłusznie idzie dalej. I tak trwają te nasze zakupy. Dużo gadania, trochę śmiechu. Mija nas starszy pan. Raz - drugi. Obserwuje. Wreszcie nie wytrzymuje, zagaja rozmowę.
- Pani tak ładnie rozmawia z dzieckiem. Pani jest mamą?
- Tak. - czekam na ciąg dalszy.
- Mam wnuka siedmioletniego. Taki nieusłuchliwy. Ale ani syn ani synowa z nim nie rozmawiają. Nic. Martwimy się z żoną o niego. A pani tak ładnie rozmawia. Chyba że to tak na pokaz?
- Nie. Zawsze rozmawiam. Tłumaczę. Ze starszym tak od dziecka rozmawiam i teraz z młodszym.
- Tak trzeba. Tak trzeba. - stwierdza pan. - I syn panią słucha. A nasz wnuk nie. A przecież zdrowy jest. Tak trzeba. - uśmiecha się. Idzie dalej.
Tak. Trzeba. Trzeba rozmawiać z dzieckiem, opowiadać świat, tłumaczyć, słuchać. Dla mnie to czywiste. Nieustannie łapię się na własnym zdziwieniu, że nie dla wszystkich rodziców to rzecz jasna jak słońce i prosta jak dialog z Julkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz