Środek tygodnia. Dzień jak co dzień. Z jedną różnicą. Z przedszkola zabieram ich dwóch. Julka i Kajetana – kumpla od wspólnych psot, zabaw, sąsiada przez miedzę na dokładkę.
Sytuacja nietypowa, acz w podświadomości gdzieś głęboko, sekretnie oczekiwana, marzona sobie i wyobrażana. Julek codziennie pytał: - Kajtek? Kajtek codziennie mnie informował: - A w środę pojadę do Julka.
Gdy podjechałam, stali już przy furtce. Wyfrunęli, zanim zdążyłam się przywitać. Obaj podekscytowani nieziemsko. Nawet nie zdążyli odpowiedzieć na pytanie. Retoryczne pytanie:
- Jesteście gotowi, chłopcy?
Za to w odpowiedzi usłyszałam pełne uśmiechu i dołeczków w policzkach pytanie wychowawczyni:
- A pani?
Nie powiem, przygotowałam się logistycznie. Nie żebym sprzątała jakoś w domu (które dziecko patrzy na piasek, nieład i kurz na podłodze?), ale ugotowałam obiad we wtorek (żeby w środę nie stać w kuchni), kupiłam wielkiego arbuza (żeby nie zatrzymywać się po drodze w sklepie), upiekłam ciasto drożdżowe ze śliwkami (żeby mieli podwieczorek ze składnikami, które znam – tak jakby bardziej zdrowo). Przynajmniej przedmiotowo byłam gotowa na przyjęcie małego gościa.
I poszło. Poszło lepiej niż mogłam się spodziewać, choć tak naprawdę nie wiedziałam nawet, czego się spodziewać. Pozwoliłam, żeby to popołudnie samo się organizowało, wzniecane pomysłami chłopców. W pogotowiu miałam zestaw urodzinowy, czyli obręcze, woreczki z grochem, ringo, skakankę, kredki, bloki, piłki (gdyby trzeba było jakieś na prędce zorganizować zawody dla znudzonej dzieciarni). Nie trzeba było pogotowia. Chłopcy inicjowali zabawy, bawili się samochodami, zbudowali tory z klocków Lego, uruchomili wszystkie interaktywne zabawki, zjedli arbuza, wypili wodę, pobiegali za piłką, pograli na PS4 w Little Big Planet (tu Julek po raz pierwszy wystąpił w roli nauczyciela, pokazywał Kajtkowi, jak grać i co naciskać na padzie, czasem nieporadnie, czasem mało skutecznie, ale instruował Kajtka, jak niegdyś jego Krzyś: kółko, iks, kółko, nie tak, dobrze, a chwilami na prośbę Kajetana przejmował jego pada, żeby bohatera przeprowadzić po wyjątkowo trudnej przeszkodzie), zjedli ciasto (smakowało im!), posiedzieli w wigwamie, raz zagraliśmy w Doble, Krzyś zorganizował zawody (rzut ringiem, rzut woreczkiem do koła, przeskok przez przeszkodę). Rywalizowała drużyna Kajtek-Julek z jednoosobową drużyną Krzysia, która na potrzeby zawodów wystartowała podwójnie. Wygrał duet przedszkolny. Krzysiek już o to zadbał. Było fajnie. Było zwyczajnie. Prawie normalnie. Kajtek przyzwyczajony do gadania-niegadania Julka, nie przejmował się, gdy ten coś tłumaczył, ale nikt nie mógł go zrozumieć. Przechodził nad tym do porządku dziennego i proponował wersję, na którą Julek ochoczo się zgadzał. Julek dbał o gościa. Nie upierał się przy swoim, oddawał pole do działania, rzucał z równym zaangażowaniem woreczkami do obręczy. Chłopcy bawili się. Po prostu bawili razem.
Julek lat prawie dziewięć, Kajtek – pięć i pół.
Gdy po kilku godzinach przyjechała mama Kajetana, ten uciekł na górę. Chciał jeszcze zostać.
Będzie ciąg dalszy. Na pewno.
Ładny, zgrabny, miły. Uśmiech pełen wdzięku. Twardy negocjator. Lubi postawić na swoim i wszystkich na baczność. Dynamiczny, z poczuciem humoru i buntem na wynos. A, ma zespół Downa. Ciągle o tym zapominam. Serio. Tylko jego rozwój i ciekawskie spojrzenia przypominają czasem, że ma. Przed państwem - Julek, młodszy brat Krzysia. Obaj to moi synowi. Dumna z nich ja!
Super! ❤️❤️
OdpowiedzUsuń